Aveline
de Grandpre
37 lat | policjantka | Assassin’s Creed III:
Liberation
Are you always certain in the means and ways of the Brotherhood?
Często zastanawia się, dlaczego
historia Obiektu Pierwszego jest tak niedoceniana przez miłośników serii. Chodzi
o to, że jest pierwszą Asasynką, którą można zagrać czy też o sam klimat, w
który nie każdy potrafi się wczuć? Nie umie odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Historia Aveline jest naprawdę
porywająca, gdy tylko ktoś zechce ją zrozumieć. Stała się symbolem wyzwolenia
nie tylko w Luizjanie, ale również i dalej, w całej Ameryce Północnej. Znali ją
niewolnicy ze wszystkich stanów i wszyscy mieli nadzieję, że legenda kiedyś się
pojawi i pomoże im wyrwać się z łańcuchów.
W rzeczywistości niewiele różni
się od Aveline, jaką można znać z gry. Jest pewna siebie, czasem zagubiona, gdy
rozum podpowiada jej coś innego niż powinność, jaką powinna pełnić. Lecz, nie
oszukujmy się, każdy w takich momentach czułby się rozdarty. Odgrywa role,
które podrzuca jej życie, będąc sobą jedynie w nielicznych sytuacjach, w
zaufanym gronie.
Elegant and deadly. Just like my lady.
Dzień dobry. Witam Was z Aveline, którą, mam nadzieję, polubicie i nie będziecie rzucali rasistowskich żartów o murzynach. :D Zapraszam na wątki.
(OMÓJBOŻE, AVELINE, KOCHANIE <333333333333333 Natychmiast porywam Cię na wątek, tylko zaklinam Cię na gacie Connora, zacznij, bo ja naprawdę nie mogę ;_______; A jak miałabyś zacząć? To proste: Aveline gra w jakimś tam przedstawieniu i po sztuce zauważa mężczyznę, który nie wyszedł z sali i wydaje się na coś czekać. Zaciekawiona podchodzi do niego, rozmawia z nim...i w czasie rozmowy odkrywają, że mają to i owo wspólne xd Chociażby fakt, że są z jednej serii gier xD )
OdpowiedzUsuńAltair
[Nie wiem, czy nie zostanę za to zlinczowany, ale nigdy nie przebrnąłem nawet przez pierwszą część Asasyna - niby było blisko, a zabrakło odrobiny motywacji. Cały czas miałem wrażenie, że robię to samo i w taki sam sposób. Podobno kolejne części się rehabilitują, ale jako że jedynka zawisła u mnie w nicości, nie mam sumienia zabrać się za resztę - boziu, dopomóż.
OdpowiedzUsuńMusiałbym poznać Aveline i nauczyć się jej w wątku razem z Morrigan. Co byłoby dla nas o tyle ciekawe, że kobieta ma niesamowicie wyrazisty charakter i reprezentuje sobą te cechy, obok których Morrigan nie potrafiłaby przejść obojętnie. Ze swoim pomysłem (mam nadzieję, że jakiś pojawi się w mojej głowie) wrócę jutro, jak będę wyspany i oprzytomnieję, a tymczasem witam serdecznie Aveline oraz jej autorkę na blogu i życzę wielu owocnych wątków!]
Morrigan
[Witam cieplutko Aveline na blogu. Postać jest tak śliczne opisana, że aż przyjemnie się czyta <3 Z całą pewnością spróbuję zrobić jakiś miły teatr dla niej, tylko poczekaj. Zapraszam też do wątku jak tylko dokończę postać :)]
OdpowiedzUsuń(Akurat na blogu nie ma Marii Thorpe, a gram tu odsłoną Altka tylko i wyłącznie z pierwszej części, zatem nie ma przeciwwskazań medycznych xDDD)
OdpowiedzUsuńMasjaf, Jerozolima, Damaszek...no i ten cholerny Cybernator, gdzie zmuszony był przebywać po zakończeniu po raz setny swojej przygody z poszukiwaniami dziewięciu celi, które miały go zaprowadzić do dziesiątego i najniebezpieczniejszego...tego, który zrobił obydwa zakony w ciula i przy okazji próbował z tego wyciągnąć korzyści majątkowe. Lubił przychodzić do teatru, gdyż odrywało go to od okropnych myśli, wspomnień, żalu za tym, że nie może jak każda normalna postać z normalnej gry siedzieć w twierdzy asasynów i wypełniać zadań...Wśród uporządkowanego chaosu przedstawień, ciągłych zmian ról i skomplikowanej fabuły, przynajmniej na chwilę zapominał o smutku wypełniającym jego umysł. Przynajmniej przez moment nie pamiętał, że jest synem nikogo. Specjalną uwagę zwrócił na dziewczynę grającą główną rolę. Kolejne bezsensowne czarnoksięstwo - w Królestwie Jerozolimskim nie było czegoś takiego jak teatr, ale musiał przyznać, że to akurat mu się podobało. Do tego aktorka grająca główną rolę...Uśmiechnął się lekko, słysząc jej głęboki, melodyjny głos. Nie miał zbyt wielu okazji do styczności z kobietami - matki praktycznie nie pamiętał, a co do Marii Thorpe, nawet nie wiedział, co się z nią stało. Miał jednak nadzieję, że żyje i gdzieś tam się błąka po świecie gier...no i że nie będzie musiał jej spotykać w Cybernatorze. Dość miał kłopotów i bez tego.
-Proszę mi wybaczyć - w jego dźwięcznym, spokojnym głosie, trącącym lekkim arabskim akcentem, zabrzmiała prawdziwa skrucha, ale i rozbawienie. -Nie moja to jednak wina, że pani nietypowa uroda i wyjątkowo ciekawa rola utopiły mnie w myślach. Pozwoli pani, że się jej przedstawię?
Podszedł bliżej, poprawił kaptur bluzy. Do tej pory czuł się dziwnie w tych wymysłach: bluza, jeansy (?), buty nie pasowały do jego aparycji, przystosowanej do ubioru asasyna. Próbował jednak nadrabiać miną i wyglądać na normalnego faceta.
-Altair ibn-la-Ahad.
[ No to wypada się przywitać z jakże ciekawą postacią! :D
OdpowiedzUsuńJestem cichą fanką AC, która nigdy nie zagrała w żadną część, ponieważ muszę czekać do upragnionej osiemnastki, żeby ograć niektóre tytuły.
Ale nie o mnie ma być tutaj mowa! Avelinne wydaje się być naprawdę świetną postacią, a przynajmniej bardzo ciekawie opisałaś ją w historii. Aż chciałoby się taką zabójczynię zaprosić na jakiś wątek, nawet jeżeli mój wolny czas ogranicza się do niezbędnego minimum, to trzeba go jakoś marnować, prawda? :D
Oczywiście życzę powodzenia z postacią i mnóstwa ciekawych wątków, bo w końcu po to tutaj przyszłaś. ^^
Widzę też, że planujesz jakiś romansik z Minami, chociaż nie jestem fanką starszych kobiet w związku, to mam nadzieję, iż będziecie się dobrze bawić podczas romansowania! :D ]
Brynjolf
A więc to tak. Francuska grande dame de la liberation. Uśmiechnął się delikatnie, słysząc, co mówi. Skinął lekko głową, po czym udał się do drzwi i - oczywiście - przepuścił ją w drzwiach. Nie było tego w obyczaju jego krainy, ale jak udało mu się dostrzec, taka praktyka była całkowicie normalna w tym miejscu, zatem czemuż by tego nie zrobić?
OdpowiedzUsuń-A zatem pokój i bezpieczeństwo niechaj będą z tobą, piękna Aveline, wyzwolicielko uciśnionych - uśmiechnął się. Resztę rozmowy kontynuowali już na ulicy, po opuszczeniu teatru, wśród warkotu samochodów i cichego szumu wiatru, wśród liści opadających na ziemię.
-Cieszę się, że mnie rozpoznałaś tak szybko, Aveline-pozwolił sobie na uśmiech.-I również cieszy mnie twój komplement. Skoro już jednak jesteśmy przy komplementach i innych tego typu, może pójdziesz ze mną na plażę, aby tam pomówić o zadaniu, które wyznaczyłbym Ci jako mistrz?
Jako fundator podwalin pod ideologię asasynów, twórca Kodeksu oraz ten, który zwyciężył ślepą żądzę władzy templariuszy miał do tego prawo. I to całkowite, przynależne mu z racji rangi. Jeśli Aveline nie zechce przyjąć tej fuchy, zawsze można będzie odnaleźć Malika albo samemu się tym zająć.
[A dzięki, dzięki :D W sumie i ta gra i James to dość ciekawe produkcje o których nie wie się co myśleć, ale wciągają jak mało co.
OdpowiedzUsuńHeeeeej, James nie jest wybuchowy. To, że robi "dziwne" rzeczy ze swoimi przeciwnikami wcale o tym nie świadczy hehe...
To co wątek? Nie wiem, czy Aveline będzie potrzebowała człowieka takiego jak James skoro sama potrafi o siebie całkiem nieźle zadbać, ale może kogoś kto nie boi się pobrudzić sobie rąk i wyręczy ją w jakimś problemie? Może też być taka sytuacja, że Cash pozbędzie się jednego z asasynów na czyjąś prośbę (Mario, Sonic? Księżniczka Peach żeby było zabawniej? :D) i na jego trop wpadnie Aveline?]
Cash
[ Mój tata ma różne dziwne humorki, po prostu mi nie pozwala, ale i tak zostało mi tylko parę miesięcy, więc nie widzę najmniejszego problemu.
OdpowiedzUsuńFaceci w rajstopach, nienawidzę takich typów. Czy to w grze, czy na lekcjach historii, zawsze doprowadzają mnie do szału.
Jeśli chodzi o Brynjolfa, to jest nowy w mieście, szuka partnerów biznesowych i miejsc wartych obrabowania, czyli dopiero dowiaduje się, co dzieje się w mieście.
Hmm....może chciałby zrobić z Avy jakiegoś swojego informatora, co ty na to? O ile Asasyn zgodziłby się na taką robotę. W końcu w teatrze można zauważyć całkiem ciekawe osobistości, nieprawdaż? :D ]
Brynjolf
[Może powiedzmy, że po prostu będzie to postać po której byś się tego nie spodziewała patrząc na arty :D A coś wymyślę!
OdpowiedzUsuńMyślę, że nie musi to być nic szczególnego, a po prostu reputacja Casha go ponownie dogoni. W końcu jest wytworem "najbrutalniejszej gry w historii branży", a zwłoki asasyna będą mówiąc krótko w dość niefortunnym stanie jakby ktoś go na śmierć pobił kijem bejsbolowym. To czy Aveline będzie szukała sprawcy dla zemsty czy by poznać prawdę zależy od niej :D]
Cash
Wreszcie udało im się dotrzeć na plażę. Miękki, sypki piasek o kolorze jasnej żółci skrzypiał cicho pod ich obuwiem, od czasu do czasu zauważali jakąś samotną, śnieżnobiałą mewę siadającą i srającą na kamyk, fale morza delikatnie uderzały o brzeg i cofały się niby konnica Roberta de Sable uderzająca na niezdobytą twierdzę asasynów. Przypominało mu to trochę powołanie jego zakonu: bez przerwy podmywać fundamenty splugawionego, brudnego świata opanowanego żądzą władzy templariuszy, czynić to cicho, powoli, kolejnymi zabójstwami, aż ich imperium upadnie. Ale...W Cybernatorze sytuacja była już inna. Mógł spokojniej o tym myśleć. Wojna między zakonami nigdy tak naprawdę nie wygasła, jednak w tym sennym, wypełnionym postaciami z gier mieście było wielu przedstawicieli jednej i drugiej organizacji.
OdpowiedzUsuńSkręcił w prawo, na niewielką wydmę pokrytą kamieniami i jakimś zielskiem, z jakimś kamieniem wyjątkowo nieobsranym i samotnym, zeschłym do cna drzewem. Usiadł pod nim, przymrużając oczy.
-Słyszałem o tym, jak działasz. Jesteś jak kot, który podąża swoimi własnymi drogami i kierujesz się jedynie swoim własnym instynktem. Pochwalam to, jednak...Cóż, Aveline, czasami do najlepszego zakonu wkradną się zdradzieckie myszy. Zawsze można poprosić kota, aby je zjadł, czyż nie? - roześmiał się, jakby opowiadał najlepszy żart na świecie. Wreszcie spoważniał. -W zakonie znalazło się trzech zdrajców, którzy sprzedali nas templariuszom i próbują zniszczyć Cybernator na własną rękę. Oczywiście, nie mogę na to pozwolić, a mam żelazne dowody i mnóstwo roboty na głowie, w tym kontakty z niejakim Eziem Auditore, który to Ezio ma się tu niedługo pojawić. Myślisz, że mogłabyś ich upolować i przynieść mi ich pióra?
Szarobłękitne niebo, gorące słońce, szum fal...Wszystko to stworzyło rodzaj nastroju. Czy był to przypadek, czy też kilka samotnych chmur, przeciętych przez mewę i samolot, utworzyły na niebie znak łudząco podobny do znaku asasynów?
Altair
Uśmiechnął się delikatnie, słysząc odpowiedź Aveline. Spodziewał się właśnie takiej reakcji; asasynka nie zawiodła go. Tak, to zdecydowanie była Aveline, ostrożna i rozsądna, typowa policjantka...Słyszał o tym, że pełniła funkcję podobną do tej, jaka przypadła w udziale strażnikom Masjafu, strażnikom sprawiedliwości. Chociaż sama Aveline raczej była oddana wyzwoleniu...
OdpowiedzUsuń-Yasser Allam, handlarz żywym towarem i niejako z urzędu morderca. Wie aż za dużo, handlował bowiem młodymi asasynkami i kobietami "z cywila", które udało mu się schwytać...Zagrożenie dość realne.-zawiesił głos. Utkwił nieruchome, obojętne spojrzenie w jasnym, miękkim piasku, szumiących melancholijnie falach. Podniósł niedbałym ruchem jakąś muszelkę, potarł o nią swe smukłe, śniade palce. -Drugim człowiekiem jest Ryotasuke Hirata, japoński asasyn. Należał kiedyś do nas, lecz został podwójnym agentem i obecnie służy templariuszom. Co więcej, ma na swym sumieniu wiele zbrodni, w tym krzywdzenie kilkuletnich dzieci. Jego ostatnią ofiarą był trzyletni chłopczyk, synek jednego z pracowników strzelnicy "Wal z Kroganinem". A jeśli chodzi o ostatniego...
Chrzęst oznajmił Aveline, że wielki mistrz zmiażdżył muszelkę bez trudu.
-Jest to James H. Butler, potomek tego, którego zabiłaś na samym początku swojej drogi, wcielenie Tych, Którzy Byli Przed Nami...kolejne! I chyba najniebezpieczniejsze, bo żyjące pod płaszczykiem zwyczajnego współpracownika asasynów, właściciela domu publicznego, który gości asasynów. Ów Butler działa z gangiem, który od wielu lat policja próbuje rozbić, a poza tym...cóż...
Stłumił uśmiech i sarkazm. Jego głos był chłodny, oględny, jak bezlitosne fale rzeźbiące brzeg.
-Jest winien zakonowi wiele istnień, które usunął na służbie nie swojej, ale sekty, do której należy. Zamierzasz się tego podjąć czy mam szukać kogoś innego?
Poprawił ubranie, po czym spojrzał głęboko w oczy dziewczyny z bayou, mając nadzieję, że podejmie właściwą decyzję. Jeśli nie, cóż - nie miał zamiaru jej zmuszać. Po prostu wyznaczy kogoś innego, ale i tak zwróci na nią uwagę. Tak, Aveline de Grandpre była warta tego, by interesował się nią wielki mistrz asasynów; nie tylko "służbowo", ale i prywatnie.
Altair
- Zatem proponuję dobre rozwiązanie. - w uśmiechu Altaira pojawił się odcień, którego wcześniej się nie zauważało, odcień flirtu. - Zajmiesz się najpierw Yasserem Allamem, którego usuniesz w mgnieniu oka. Hiratę weźmie na siebie ktoś inny, ktoś, kogo możesz mi wskazać...a Butlerem zajmę się sam. A jeśli i to ci nie odpowiada...
OdpowiedzUsuńUsiadł na brzegu, wydając się nie troszczyć już o nic. Zimny piasek przesypywał się pomiędzy jego palcami, niczym upływający czas, kiedy wpatrywał się w rosnące z każdą chwilą fale. Jakaś mewa przysiadła obok. Przyglądała mu się przez chwilę, po czym z okrzykiem brzmiącym jak "baka!" odleciała w swoją stronę.
-Czas jest nic nie wart, nie zauważamy jego upływu, Aveline. Zawsze możemy pozostawić tamte cele ich oprawcom, których wyznaczę spośród braci. Może będzie to Ezio, może Connor Kenway albo ktoś z moich...znajomych. Cokolwiek jednak wybierzesz, chciałbym, abyś obiecała mi jedno: że nie narazisz ani siebie, ani bractwa.
Kiedy wymawiał ostatnie frazy, w jego głosie zabrzmiała dziwna powaga. Jedna z fal rozbiła się o skały, opryskując siedzącego asasyna, ten jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Woda...woda była czymś, co otaczało go od zawsze, czymś niebezpiecznym, od czego ginął jak idiota za każdą pomyłką gracza, ale i czymś przydatnym. Aveline...Nie, nie chciał jej stracić. Była cenna dla bractwa, ale i dla niego osobiście, jako kobieta, nie chciał pozbywać się okazji na nowe, cenne rozmowy i nową znajomość.
Dureń z ciebie, Altairze. - pomyślał. Ktoś może to wykorzystać.
Właśnie w tej chwili usłyszał czyjeś wołanie. Ktoś wyraźnie wołał "Altair!". Po głosie mentor domyślił się, że jest to wzmiankowany przez niego Ezio. Uśmiechnął się ironicznie, po czym wstał z piasku. W tej chwili przyszedł mu do głowy wyjątkowo durny pomysł, największy idiotyzm świata.
-Do zobaczenia, Aveline. Niech pokój i bezpieczeństwo będą z tobą, a rozwaga sprzyja twemu ostrzu-powiedział cicho. Po chwili namysłu odszedł, ale kiedy się odwróciła, ułożył palce w słuchawkę i z durnym uśmiechem na twarzy wyartykułował "call me".
Altair
. . .
OdpowiedzUsuńTrzy kropki, choć bardzo nieefektowne w druku, najlepiej oddają prawdziwą furię, jaka zapaliła się w oczach Altaira ibn-la Ahad, syna nikogo. Zmiażdżył Ezia wzrokiem, po czym zmiażdżył kolejną muszelkę zabraną z plaży na pamiątkę.
-Ta "znajoma" jest siostrą w zakonie, durniu. I chyba nie gustuje w tanich podrywaczach. -zauważył. -Mam ci przypomnieć, komu szanowna matka czyniła uwagi a propos niewłaściwego prowadzenia się?
To rzekłszy, odprowadził Ezia do miasta i zmył się, zanim Auditore spróbował zadać mu jakiekolwiek pytania na temat Aveline bądź zaprotestować przeciwko swej rzekomej rozwiązłości.
***
Kiedy zadzwoniła, odebrał niemal natychmiast. Miała bardzo kuszący głos, powodujący, że poczuł prawdziwą rewolucję w głębiach bokserek...i chęć na owo spotkanie.
-Będę-zapewnił nieco ochrypłym z emocji głosem, po czym nacisnął czerwoną słuchawkę. Przygotowania miały być krótkie i konkretne.
***
Wybrał dla siebie coś prostego: zwykłą, białą koszulę, jeansy z przetarciami, a także długi prochowiec w kolorze ecru - ubiór ten (z wyjątkiem może jeansów) widział w serialu z porucznikiem Columbo, który od czasu do czasu serwowała mu telewizja. Miał nadzieję, że teraz będzie wyglądał ciekawie i zainteresuje sobą Aveline.
***
Do La Volpe Addormentata dotarł po dachach, ale zdążył wylądować i się ogarnąć. Zdążył też wejść do środka, i to równo z wybiciem godziny dziewiątej. Zaiste, Altair ibn-la-Ahad potrafił być wcieleniem punktualności.
-Jestem, jak widzisz!-stwierdzenie to było zbędne, bo i Altair był, i Aveline widziała.-Dla pięknej pani whisky z lodem, a dla mnie martini. Wstrząśnięte i zmieszane.
Barman roześmiał się, po czym odszedł wykonać zamówienie. Kiedy to zrobił, asasyn usiadł obok siostry w wierze. Miał na twarzy swój zwykły, durno-ironiczny uśmiech, a jego przystojnej twarzy o ostrych rysach nie zakrywał już kaptur - dzięki temu Aveline mogła dobrze się przyjrzeć jego śniadej cerze, ciemnym oczom, krótko ściętej fryzurze, orlemu nosowi oraz innym cechom typowym dla Altaira, mistrza asasynów, który zmądrzał dopiero dwie części gier później.
Altair
Na razie siedział na eleganckiej kanapie, słuchając wynurzeń dziewczyny. Sytuacja w barze bardzo mu się spodobała, szczególnie, że miał możliwość podziwiania z bliska kobiecych wdzięków - i to nie byle jakich wdzięków! Nie mógł zaprzeczyć, że Aveline jest ładna. Owszem, była bardzo interesująca - w swej karierze asasyna spotkał sporo kobiet, w tym piękną Marię Thorpe, ale uroda angielskiej templariuszki bladła przy wdziękach asasynki z nowoorleańskiego bayou. Teraz stał, oparty o jej gustowny fortepian, i z niegodnym wielkiego mistrza, całkowicie debilnym uśmiechem wodził za nią oczami. Kiedy wyjęła kartkę, głupi uśmieszek zniknął z jego ust.
OdpowiedzUsuń"Więc to tak...? Wygląda to nawet wiarygodnie"
-Świetnie się spisałaś, Aveline. Pochwalam twój plan.- w spokojnym głosie Altaira nie było nic więcej. W pewnym momencie zbliżył się do niej i szybko musnął jej policzek ustami, aby wyrazić w ten sposób swoje zadowolenie, a jednocześnie i nagrodzić za poświęcenie.
-Chciałbym zagrać jeszcze raz w takim przedstawieniu. I to nie jako bierny widz, ale aktor obok ciebie.
Po krótkiej chwili dał jej kartkę z napisem "wtorek, 4:00 rano, las pod miastem. Pod starą, zwaloną jodłą zostawię dla ciebie ubrania", po czym zwiał, nim Aveline zdążyła dać mu w łeb albo w cokolwiek poniżej pasa. Przez resztę dnia miał wyjątkowo durny uśmiech na twarzy.
***
Widok busa wzbudził w Altairze pogardę. Niewolnictwo wciąż istniało...I to w jak wyrafinowanych formach! W jego czasach niewolników po prostu pędziło się jak bydło na targ. Teraz wozi się ich wytwornymi wehikułami, wypuszcza do toalety, słowem - pozwala się na wszystkie możliwe wygody. Cóż, czasy się zmieniają, lecz ludzka natura - nigdy.
Zaatakował z ukrycia, niby wąż - kiedy kobieta o wzroście zbliżonym do Aveline i nieco do niej podobna wyszła pod eskortą strażnika, aby załatwić potrzeby, błysnęło ostrze. Mężczyzna padł martwy, jakby należało to do rzeczy, jego zwłoki zniknęły pod warstwami liści i gałęzi, a kobieta podążyła z Altairem głęboko w las. Na jednej z polanek Syryjczyk zaoferował jej lepsze ubrania i dyplomatycznie odsunął się w krzaczki, wobec czego uwolniona kobieta, zalana łzami wdzięczności i paraliżującego ją strachu zaczęła się przebierać. Stare i brudne ubrania pozostawiono pod umówioną jodłą, tak jak ustalili to w szczegółach z Aveline, po czym Altair i jego podopieczna ruszyli dalej. Po czasie wielki mistrz natknął się na dwóch nowicjuszy, których zadaniem było odeskortować przerażoną dziewczynę.
-Idź, moja droga. -mruknął. Kiedy ta wypełniła polecenie, spróbował się dostać do Aveline i do busa. Dręczyło go jakieś głuche przeczucie.
Liryczna ballada w jakimś dziwnym języku, którą nucił jeden ze strażników, tak spodobała się Altairowi, że postanowił ją sobie zapamiętać. Rozdał strażnikom kilka soczystych ukłuć ostrzem w szyję, część posłał na tamten świat za pomocą dyskretnego złamania karku i solidnego uderzenia w czaszkę, jeszcze innych uciszył za pomocą innych środków. Ciekaw był, jak daleko zaszli już nowicjusze z dziewczyną. Czy udało im się dotrzeć już do właściwego Cybernatora, do biura asasynów? Miał nadzieję, że tak. I że wsparcie, którego sobie zażyczył od Malika, przybędzie na czas. Wszedł do budynku bez problemu: nikt nie mógł urządzić alarmu, z tej prostej przyczyny, że widziały go jedynie obecne trupy. Rozejrzał się uważnie. Budynek z ciasnymi pokoikami, w których pozamykano kobiety ("świeży towar", jak mówił tamten człowiek Allama z busa), budynek pełniący chyba rolę garażu, jakaś willa...Wydął lekko wargi, po czym udał się w jej kierunku po dachach. Przy okazji zakatrupił z tej wysokości dwóch innych strażników.
OdpowiedzUsuńPytanie, gdzie był haczyk.
Gdy wszedł na piętro willi, powitała go głucha cisza. Nigdzie nie było Aveline, żadnych strażników, nie było nikogo. Zdziwiło go to. Czy jego przeczucia miały się sprawdzić? Mimo to zaczął sobie pogwizdywać. Ballada tamtego strażnika brzmiała bardzo ciekawie. Jak to szło?
-Gej, gej, sokoły, pomijajte hory, lisy, doły, zwiń, zwiń, zwiń zwinoczku-zanucił. Nuta ta zwabiła wprawdzie strażników w liczbie trzech, udało mu się jednak ich zabić i, o cudzie!, nie pomylić melodii. -Mij stepowy, zwiń, zwiń, zwiń...
Rzucił trupem w jakiegoś nadbiegającego mężczyznę, po czym otworzył drzwi. Tu powitał go trup Yassera Allama, włączony komputer i...
I obraz Aveline leżącej i wyraźnie zniewolonej przez mężczyznę. Mężczyznę, masywnego strażnika, który właśnie się przymierzał do zbadania największego skarbu asasynki pod wiadomym i jakże niedwuznacznym kątem.
-Kurwa-mruknął Altair. Wyrwał ładowarkę z obudowy laptopa, mając nadzieję, że wyłączy to monitoring, po czym rzucił się na ratunek Aveline. Liczył, że zdąży.
Kiedy wszedł do pomieszczenia, strażnik-zboczeniec tego nie zauważył. Właśnie wsunął całą dłoń między nogi Aveline, drugą natomiast nadal miażdżył jej pierś. Śmiał się przy tym i oblizywał obrzydliwym, wywalonym jęzorem, co sprawiło, że Altaira porwała furia. Podbiegł do mężczyzny.
-Żaden człowiek nie powinien odchodzić z tego świata...-powiedział cicho. -Bez należytej nagrody.
Zanim strażnik zdążył się zorientować, już Altair odciągnął go od dziewczyny i właśnie wyłamywał mu rękę. Mężczyzna zawył. Uderzył Altaira pięścią w twarz na odlew, ten jednak nie przestał. Po krótkiej walce, w której najemnikowi udało się zadrasnąć mistrza asasynów w twarz i w szyję, ibn la-Ahad powalił przeciwnika i posłał go do piekła. Po chwili podszedł do Aveline i pomógł jej wstać.
-Jesteś...cała? Boli cię coś?-pytania być może były idiotyczne, ale płynęły ze zdenerwowania Altaira. Otoczył ją ramieniem i pomógł usiąśc na krześle, a następnie rzucił kobiecie swój własny płaszcz.
-Masz, okryj się.-rzucił.-Tamtymi kobietami zajmie się Malik i spółka. My wrócimy, odeskortuję cię do domu, żebyś mogła odpocząć. Hiratą zajmie się ktoś inny...
W jego głosie brzmiało takie zdenerwowanie, jakby przejmował się losem rodzonej siostry czy kochanki.
Altair
Altair zacisnął wargi. Nie był pewien, czy powinien pozwalać na to Aveline, ale z drugiej strony była silną kobietą. Potrafiła dać sobie radę. Nawet najlepszym z nich...
OdpowiedzUsuń-Dobrze, skoro tak uważasz-westchnął. Spojrzał obojętnie na zwłoki, po czym odsunął je pod ścianę i odwrócił tak, by były skierowane twarzą do białego, chropowatego tynku. Miał sto procent pewności co do zdolności Malika, w końcu był jednym z jego najlepszych przyjaciół i najlepszych asasynów, jakich znał. Z takim, jak on, bez problemu uda się zatrzeć zbrodnię, uporządkować kwestię kobiet porwanych przez Allama, a nawet ustalić miejsce pobytu Hiraty. Spojrzał na nią z powagą. Trudno było powiedzieć, co tak naprawdę sobie myśli - wcześniejsze wesołkowate idiotyzmy całkowicie wyparowały, na ich miejscu pojawił się stoicki spokój. Był teraz jak wyważone ostrze, skoncentrowane jedynie na ataku wroga.
Po drodze minęli się z Malikiem - jak zawsze poważnym, spokojnym, wręcz szorstkim w ruchach, spojrzeniu i działaniach. Kiedy Altair i Aveline wybiegali przez bramę, poważny rafiq z Jerozolimy właśnie wydawał dyspozycje co do grupy kobiet wyprowadzanych z budynku jakimś młodym asasynom, których wielki mistrz pierwszy raz w życiu widział na oczy.
Podróż do willi Grandpre minęła im jak sen. Tak właśnie, jak sen. Po prostu wrócili, usiedli w salonie, wypili jakąś kawę czy coś w tym rodzaju. W kawowych tęczówkach Altaira czaił się niepokój, mimo to już nic nie mówił. Jedynie był obok dziewczyny, zachowując dystans. Pił herbatę, którą znalazł w jej kuchni, siedząc przy fortepianie, w zamyśleniu uderzył parę razy w klawisze. Nigdy nie grał na takim instrumencie...Ale dźwięk, który wydawał, bardzo mu się spodobał.
Chwilę później wstał. Podszedł do Aveline. Na jego twarzy zamajaczył teraz lekki, delikatny, ale i pełen ciepła uśmiech. Przytulił kobietę do siebie, pogłaskał ją po czarnych, długich włosach. W powietrzu wciąż dźwięczało magiczne tremolando kilku dźwięków, które przed chwilą jeszcze wydawał z siebie fortepian.
- Na pewno wszystko w porządku? Martwię się o ciebie. - głos miał cichy, ale przepełniony troską. Cholernie mu na niej zależało. Była przecież dla niego tak ważna! Białe i czerwone róże rozsadzały wazon stojący obok fortepianu. Przytłumione światło załamywało się lekko na fałdach szaty Altaira. Wielki mistrz miał nadzieję, że nie przesadził z tym liryzmem w zachowaniu, chciał być po prostu opiekuńczy. Chciał pokazać Aveline, że stać go na coś więcej niż tani podryw, aluzyjki i głupie uśmiechy skierowane do pięknych kobiet. Zresztą, nie w głowie mu teraz był flirt. Nie po tym, czego był świadkiem. Jego myśli pomknęły ku Hiracie. Ryotasuke Hirata...biada zakonowi, jeśli ten człowiek nadal będzie wiódł spokojne życie. Należałoby się go pozbyć najszybciej, jak się da. Tyle, że...Że nie był pewien, czy powinno się powierzać tak ważne zadanie Aveline.
Niech to diabli.
Trzymał ją za dłonie, patrzył głęboko w ciemne oczy. Uważne, pełne troski spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Aveline. Ciekaw był jej reakcji, a jednocześnie...Tak, naprawdę się o nią martwił. Naprawdę mu na niej zależało.
Altair
-Nigdzie dzisiaj nie idziesz, signorina mia!-w starannie wymówionym "r" zadźwięczał wybitnie florencko-włoski akcent, wskazujący na pochodzenie z Toskanii. Kolejna naleciałość z czasów dzieciństwa, wieku niewinności, kiedy wszystko było znajome, swojskie, zwykłe, a jedyne zmartwienie stanowił problem, czy zdąży się przed kolacją odwiedzić Cristinę i z nią wypić kieliszek wina. To byłoby czyste szaleństwo! Był świadom, że jest silną, twardą asasynką, która ustawiała ludzi, jak chciała, potrafiła dać sobie radę w trudnych sytuacjach, ale...W tym położeniu nie widział możliwości wypuszczenia jej w teren. Był w końcu mistrzem asasynów, do cholery, i wiedział, kiedy należy działać, a kiedy odpuścić! Uniesiony dziwnym poczuciem odpowiedzialności, ucałował Aveline w czółko - delikatnie, lekko, czule, jak starszy brat całujący swoją siostrę albo mężczyzna wymieniający czułości z ukochaną - i usadowił ją na miejscu.
OdpowiedzUsuń-Zakazuję ci się dzisiaj gdziekolwiek ruszać, mia bella. Hirata nie ucieknie, nie zając, poza tym potrzebujesz wypoczynku.-oświadczył, starając się dobrze wyważyć swój głos i brzmieć bardziej jak zwykły, zatroskany człowiek, niż jak mistrz, którego trzeba koniecznie słuchać. Po krótkiej chwili wyszedł - o ile pamiętał, do kuchni szło się tu na prawo. Do salonu zaczęły dobiegać odgłosy krzątania się, otwierania i zamykania szafek, szurania stóp asasyna, a także nalewania jakiegoś płynu. Kiedy te dźwięki umilkły, Ezio wrócił do salonu, tym razem z dwiema szklankami wypełnionymi ciemnobursztynowym płynem o wyjątkowo zachęcającym, miodowym zapachu, mającym przywodzić na myśl senne poranki bayou, gorący klimat Karaibów i smak wolności...
-Najbezpieczniej będzie, jeśli się teraz napijemy i powspominamy stare czasy czy coś.-stwierdził łagodnym, miękkim głosem, w którym nadal pobrzmiewały echa Italii. Odstawił szklanki na stolik, po czym przytulił z całej siły Aveline. Nie był to jednak taki typowy "misiek", jakim obdarzył go chociażby wuj Mario na powitanie w Monteriggioni - broń Boże! Po prostu przytulił ją tak, jak kiedyś tulił w swych silnych ramionach Claudię, swoją sorellinę, a następnie wręczył jej szklankę i wrócił na swoje miejsce.
-Twoje zdrowie-zaśmiał się, jakby mówili przez cały czas tylko o pogodzie. W jego ciemnobrązowych oczach płonęła jednak, oprócz zainteresowania i troski, ciepła przyjaźń. Jeśli Aveline chciała...potrzebowała się poczuć bezpiecznie, Ezio był w stanie jej to dać. Inaczej nie nazywałby się Auditore da Firenze!
Były Altek, obecnie Ezio xD
-Zawsze jestem tam, gdzie...są piękne kobiety, które...mnie potrzebują.-zawiadomił Ezio. Przerywniki w jego wypowiedzi spowodowane były zabawnymi czknięciami, które spowodował nadmiar alkoholu. Rozejrzał się po pomieszczeniu, zastanawiając się, co teraz. Odpowiedzią okazała się być sypialnia z uchylonymi drzwiami, przez które widoczne było wielce wygodne łoże, umiejscowione między dorodnym fikusem a posążkiem z podpisem jakiegoś francuskiego mistrza. Było na tyle duże, by zmieściły się na niej dwie osoby, co więcej - pokrywały je poduszki.
OdpowiedzUsuńNo właśnie...Poduszki. W głowie Ezia Auditore zrodził się wyjątkowo diabelski pomysł. Pomysł, którego nie powstydziłby się Niccolo Machiavelli.
-POTRENUJMY NA PODUSZKAAAAAAACH!-wrzasnął. Między kilkoma kolejnymi czknięciami a łykiem rumu udało mu się znaleźć chwilę na podniesienie się z krzesła, pociągnięcie Aveline do sypialni...i złapanie poduszki w celne, zgrabne, wytrenowane dłonie biegłego mordercy. Musiało to wyglądać co najmniej komicznie: wielki mistrz zakonu asasynów, bezlitosnych morderców, pogromca Borgiów, ostatni z Auditore najzwyczajniej w świecie, niby dziecko, okłada wielką, puchową poduszką z Kubusiem Puchatkiem czarnowłosą morderczynię z Nowego Orleanu. Tak. To bez wątpienia musiało być piękne.
Niestety, zarówno Ezio, jak i Aveline byli tak pijani, że nie byli w stanie docenić tego dzieła sztuki.
-POKAŻ MI, CO POTRAFISZ!-darł się brunet i to tak, jakby dzieliło go od dziewczyny miliony kilometrów. Przy okazji chwytał kolejne poduszki i wyrzucał je tak, aby trafić w dziewczynę.
Ezio śmiał się tego dnia jak najęty. Odkąd był dzieckiem, zupełnym brzdącem bawiącym się z ojcem pod okiem matki, a potem młodzieńcem ganiającym za starszym bratem Federico po dachach Florencji, dawno już nie było mu tak wesoło. Po prostu minęło od tamtych dni tyle czasu, zdarzyło się tyle dobrych i złych rzeczy, że Ezio zwyczajnie nie miał czasu na śmiech - taki szczery, czysty, zwykły śmiech. W końcu wciąż otaczało go zagrożenie ze strony Borgiów, potem uprowadzono Leonarda, ginęli jego przyjaciele, Italia wzywała go do zmiany sytuacji, trzeba było pokonać Savonarolę i innych szaleńców, a także zmagać się z widmem zemsty opanowującym jego duszę. Teraz...Teraz pozwalał sobie na rozluźnienie, zapomnienie chociaż na chwilę o randze wielkiego mistrza asasynów, na swobodę i wolność. Znów czuł się jak wolne, głupie, niewinne dziecko, mogące tłuc się ze starszą siostrą na dowolną broń, Uniósł się na pościeli, aby lepiej trafić, po czym spróbował rzucić w Aveline. Wyszło mu to o tyle, że rzucił...ale się. Na nią. Po prostu przewrócił się w trakcie rzutu poduszką i upadł bezpośrednio na ciemnowłosą asasynkę. Zarumienił się lekko - choć nie! Ezio Auditore da Firenze nie ma zwyczaju rumienić się przed uroczymi signorami! To raczej wpływ alkoholu, niż...!
OdpowiedzUsuńWłaśnie w tej chwili zorientował się, że upadł tak, że jego usta znajdowały się niebezpiecznie blisko ust Aveline. Co gorsza, że jeszcze chwilę i wykorzysta tę haniebnie kuszącą okazję...!
Spojrzał głęboko w oczy Aveline. W pokoju panowała głucha cisza. Miał ją w swoim posiadaniu, to on był tu panem i władcą, mógł decydować, co i jak...Poduszki były cholernie miękkie. Światło załamywało się na ich białym, miękkim materiale, niemal granatowych włosach Aveline, ogrzewało jej piękne ciało, tak subtelnie rysujące się pod gustownym ubraniem...Czy w tej sytuacji Włoch mógł pozostać obojętnym na zew swojej natury? Nie mógł. Spojrzał głęboko w jej ciemne, przepiękne oczy, tak pełne pasji, a jednocześnie niejako dziecięce. Jego własne tęczówki zabłysły podnieceniem, ale i ciepłem...
Po krótkiej chwili ciepłe, miękkie wargi Ezia spoczęły na wargach Aveline. W jego pocałunku była pasja, ale i delikatność, potrafił połączyć subtelność, z jaką całuje się ukochaną partnerkę, z perwersyjną żądzą. Za oknem odezwały się jakieś ptaki. Ich cichy świergot, zapach róż dolatujący z salonu i jasne światło padające na ich twarze dopełniły w elegancki sposób nastroju. Zapomniane, puste szklanki błyszczały wciąż na tacy, lecz w tej chwili Ezio był pijany innym alkoholem. I miał nadzieję, że - jeśli mu na to pozwolą - skosztuje go więcej...
Ezio Auditore
-Ćśśś...Nie potrzebujemy tu słów, Aveline, mia carissima-upomniał ją cicho Ezio, muskając jej wargi ze znacznie większą pasją niż poprzednio. Zresztą czasownik "muskać" tutaj nie pasuje. Aby być precyzyjnym, należałoby napisać, że wręcz wpił się w nie z wyjątkowym ogniem. Jego ciemnobrązowe oczy lśniły namiętnością i jednocześnie podnieceniem, po plecach przedefilowały mu mrówki zwiastujące rozkoszny dreszcz oczekiwania, a w spodniach - jak uczuł to dość dobitnie - miała miejsce rewolucja większa niż ta, którą urządził Savonarola we Florencji.
OdpowiedzUsuńCałował ją, dotykał jej włosów, poznawał młode ciało za pomocą dotyku. Ustami zniżył się do poziomu jej szyi, w grę wszedł język - sprawny i bardzo dobrze przystosowany do skomplikowanych misji. Czuł, że tym razem pójdzie dość szybko...I przeczucia go nie zawiodły. Lizał szyję Aveline, zrobił nawet tam czułą i pełną gracji malinkę - symbol uroczego zainteresowania.
-Myślisz, że możemy posunąć się dalej?-zamruczał tym swoim niskim, podniecającym głosem, teraz napełnionym pożądaniem...ale i ciepłem. Był jak płomień, który rozpalono, a który był w stanie niszczyć i ogrzewać zarazem. Tworzyć i rujnować dzieło stworzenia. A właśnie w tej chwili miał zamiar ogarnąć swoim ciepłem piękną asasynkę z kontynentu amerykańskiego, pokazać jej, co potrafi, potwierdzić ustaloną opinię mistrza w ars amandi...i jednocześnie zająć jej myśli czymś lepszym niż wspominanie nieudanej misji. Sam nie od razu potrafił je wykonywać, wiele czasu zajął mu trening u Paoli, pobierał też nauki u swego wuja...Właśnie. Ciekawe, co teraz porabia wuj Mario? Czy też tu trafił? Czy odnalazł się w Cibernatore? Myśli te nie przeszkadzały mu skupiać się na odkrywaniu nowych aspektów Aveline, poznawaniu jej od tej bardziej kobiecej - i, per Dio, chyba najbardziej pasjonującej - strony. Musiał przyznać, że była wspaniała. Wybrał sobie bardzo ciekawą kobietę, a pasja, z jaką ją całował i dotykał, mieszała się w nim z chęcią chronienia dziewczyny przed każdym złem tego świata.
Ezio
-Bene. Wobec tego pójdę po te szklanki i dokończymy ten rum-w głosie Ezia nie było gniewu ani zawodu, raczej spokój i opiekuńczość. Nie bez trudu (zważywszy na wyjątkowo zrewolucjonizowane spodnie, żądzę ogarniającą jego umysł oraz przyjemne ciepło pięknej Aveline) podniósł się z łóżka. Uśmiechnął się ciepło, po czym musnął jej wargi i wyszedł na chwilkę. Doskonale rozumiał, to mogło być dla niej za wcześnie po dzisiejszym przeżyciu...ale przyjdzie ten czas, kiedy mu ulegnie~ Czekał dwadzieścia lat na rangę mistrza, zemstę i szacunek, na miłosne igraszki też mógł poczekać. Bo dlaczego nie? Aveline była ciekawą kobietą, ale bardzo młodą. Gdyby Ezio naciskał, mógłby ją...spłoszyć, a nie chciał tego. Inna sprawa, że gdy wychodził, jego niezwykle pilny i - przyznajmy - dość spory problem bardzo się uwidocznił. Na tyle, że widać było, jak bardzo panna de Grandpré zadziałała na wyobraźnię przystojnego Włocha. Zaśmiał się cicho, otwierając drzwi od salonu. Znalazł bez trudu tacę z trunkami, po czym przyniósł ją do sypialni. Postawił to wszystko na podłodze, wziął swoją do połowy pełną szklankę, po czym uniósł ją jak przy toaście.
OdpowiedzUsuń-Twoje zdrowie, Aveline!-zawołał z uśmiechem, po czym wypił jednym duszkiem całą szklankę. Jego dłoń spoczęła na jej włosach, przesunęła się po nich powoli, jakby z namysłem, po czym dotknęła policzka. Znów się roześmiał, co zdecydowanie należało zaliczyć do cudów świata. Bo jak to tak? Ezio Auditore da Firenze nie śmieje się ot tak! Zdecydowanie nie!
Ezio :3
Pomimo uporczywego uczucia w spodniach Ezio Auditore da Firenze był w zachwycającym nastroju. Uśmiechnął się promiennie do Aveline, po czym osuszył swoją szklankę. Ach, od dawna nie czuł się taki swobodny, szczęśliwy, taki...wolny! Zapewne ta, która uwalniała uciemiężonych niewolników spod jarzma niesprawiedliwości, potrafiła też uwolnić go choć na chwilę od samotności, poczucia niespełnienia, gorzkiego żalu i sarkastycznych uwag wypełniających jego jaźń po każdej misji. Jakby nie był asasynem! Jakby nie wiedział, że nie wszystko, kurwa, może iść gładko i że nawet nie powinno, bo nawet Cibernatore to nie bajka! Owszem, miał taką świadomośc, ale...ale i tak po każdym usuniętym celu, kiedy wracał do mieszkania i zamykał się w nim, w panu Auditore do głosu dochodziła jadowita ironia, a także napływ wspomnień.
OdpowiedzUsuń-Masz rację, czas spać. -stwierdził z uśmiechem. Pogłaskał ją po dłoni, po czym odstawił szklankę na tacę. Rozejrzał się uważnie, niepewny, gdzie ma spać. Wreszcie z całą dyplomacją godną potomka italskiej szlachty bąknął wdzięczne "buona notte", pocałował ją w czoło, no i wyszedł do salonu, gdzie zasnął na kanapie.
Tej nocy, po raz pierwszy od czasu pierwszego przybycia do cybernetycznego miasteczka, nie śniły mu się twarze ojca i braci, nie słyszał głosu Borgii...Po prostu mógł wypocząć, tak, jak należy.
***
-Aleeeeeeż się wyspałem...-ziewnął radośnie Ezio, podnosząc się z dość wygodnej sofy w salonie. Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniach. Wziął głęboki wdech, po czym ubrał się w swoje standardowe ubrania i przekąsce, składającej się z kilku kanapek i kawy, udał się do sypialni, w której zostawił swoją kochankę ubiegłej nocy.
Był spokojny - jak rzadko - i nawet wyciszony. Kiedy tylko Aveline się ogarnęła, a w szklankach pojawiły się kolejne dawki rumu, przeszedł do formy.
-Plan jest taki: Hirata zwykle zatrzymuje się w hotelu Andavel, należącym oficjalnie do władz Cybernatora. Zajmuje się tam swoimi "interesami", a otaczają go luksusowe kurtyzany. Tu mamy plan tego hotelu -rzucił jej spory, biały arkusz papieru zarysowany jakimiś kreskami i kropkami. Z rzekomego chaosu dało się jednak wyłonić pomieszczenia, piętra i wejścia, a nawet onsen, w którym Ryotasuke lubił się kąpać. Udało się też wyróżnić schody dla pracowników, które - jakby dla wygody asasynów - nigdy nie były jakoś specjalnie zabezpieczane czy blokowane. Usiadł obok dziewczyny, po czym kontynuował swój wywód: -Po pracy Hirata zwykł przebywać w pokoju 216, gdzie ogląda swoje... gazetki, lubuje się w sake i pali fajki. Myślę, że możesz zająć się nim odpowiednio, udać prostytutkę i zamordować go w trakcie igraszek-uśmiechnął się delikatnie. -Znajdziesz chyba jakąś sukienkę? I może wymyślimy ci jakiś pseudonim? Może "Hiacynt"? Po kolorze włosów możemy pójść-puścił do dziewczyny perskie oko, po czym spoważniał. -Abyś nie szła sama, załatwię od mojej znajomej, Paoli, kilka kobiet z jej burdelu. Będziesz w doborowym towarzystwie kurtyzan, przez co nie wzbudzisz specjalnych podejrzeń. Pójdę z tobą, aby cię obserwować, i wcielę się w rolę, khm khm, opiekuna zatrudnionych przez niego kobiet. Ma to duże szanse powodzenia. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie gładko. Jakieś pytania? Jeśli żadnych, to możemy się napić i coś zjeść, a potem ruszyć na wroga, komu w drogę, temu czas i tym podobne ludowe mądrości.
To powiedziawszy, wstał i podszedł do fortepianu. Po chwili całe pomieszczenie wypełniły wspaniałe dźwięki "Fratelli d'Italia" oraz piękny głos Ezia śpiewającego: "Fratelli d'Italia, Italia s'e desta, dell'elmo di Scipio s'e cinta la testa~ Dov'e la vittoria le porga la chioma, che schiava di Roma, iddio la creo!"
Jak widać (i słychać), Ezio bardzo aktywnie przeszukiwał ostatnio CyberTube.
Ezio
Ezio kręcił się wraz z dziewczynami od Paoli po imprezie. Nie był pewien, czy powinien się mieszać, śledzić Aveline, ale...Z Allamem poradziła sobie świetnie. Miał nadzieję, że z Hiratą też jej pójdzie.
OdpowiedzUsuńW tej właśnie chwili rozległy się krzyki, tupot nóg, strzał. Zaklął głośno, z wyraźnym niezadowoleniem. Czyżby jednak jego obawy się spełniły? Rozejrzał się i wykorzystał kilka ostrz do usunięcia kilku przeciwników. Z dala dobiegały wrzaski strażników, piski jakiejś dziewczyny "asasynka, asasynka!", ktoś włączył nawet alarm. Ezio zaklął szpetnie. Wybiegł na zewnątrz; po kilkunastu minutach udało mu się ustalić, że Hirata leży martwy w całej swojej krasie, martwy jest też strażnik, a spanikowana dziewczyna zemdlała na widok trupa i leżała w altance.
Wykonała zadanie...
...ale jednocześnie zniszczyła wszystkie zasady bractwa. Kodeks Altaira, którego przestrzegania wymagał z całą konsekwencją, jak również i niepisane zasady, mówiły jasno i wyraźnie: nie narażaj bractwa, pohamuj ostrze, by nie zabiło niewinnego, kryj się w widocznym miejscu. Aveline naraziła właśnie bractwo, co - zdaniem Ezia - stawiało ich misję w złym świetle. I budziło pytanie: czy asasynka rzeczywiście jest w stanie zrobić to, co powinna?
Uporządkował trochę sytuację (usypiacze Leonarda i uprzątnięcie wszelkich śladów po działalności asasynów, w tym spalenie ciała Hiraty wydatnie mu w tym pomogły), odeskortował dziewczyny Paoli do Rosa in Fiore, po czym ruszył do willi de Grandpre. Był poważnie, ale to bardzo poważnie rozstrojony i rozgniewany.
Wpadł do budynku - znał już wejście, drogę do salonu etc., mógł więc sobie na to pozwolić. Odnalazł Aveline w sypialni. Rozgniewany podbiegł do niej i szarpnął ją za ramię.
-Co ty sobie myślisz?!-ryknął niby tygrys, w jego oczach zapłonęła wściekłość. -Jak mogłaś w ten sposób narazić bractwo?! Zapomniałaś o zasadach?! Zdajesz sobie sprawę, że w ten sposób trzeci cel zostanie uprzedzony i będzie miał czas, aby opuścić miasto bądź zatrzeć wszystkie ślady?! Zachowałaś się naprawdę karygodnie, Aveline! Jak w ogóle mogłaś spieprzyć tak proste zadanie?! Z Allamem ci wyszło, z Hiratą jakimś cudem nie?!
Potrząsnął nią silnie, starając się - naprawdę bardzo się starając - panować nad swymi emocjami. Było to dość trudne, zważywszy na fakt tak jawnej sprzeczności z ustalonym wzorcem postępowania asasynów.
Wkurzony Ezio. <3
-Jak w ogóle śmiesz zarzucać mi tchórzostwo?! Sama przyjęłaś to zlecenie! Sama się zdecydowałaś! Myślisz, kurwa mać, że po tak rażącym złamaniu zasad pogłaszczę cię po główce?!-wydarł się wściekle mężczyzna. -Ustalaliśmy plan i powinnaś była się go trzymać! Po to wyszukuję informacje, robię za czarnego muła, żeby się dowiedzieć i ustalić, jak i co z celem, żebyś to wykorzystała, a ty oczywiście to zjebałaś! Po całości to zjebałaś, Aveline, dociera to może do ciebie?!
OdpowiedzUsuńWziął głęboki wdech. Zamiast cofnąć się w tył i wykonać potulnie polecenie czarnowłosej asasynki, podszedł właśnie bliżej. Wszystkie pozytywne uczucia, jakich doświadczał w jej obecności, jakby przygasły, wsunęły się cicho w tło jego umysłu, ustępując dzikiemu gniewowi oraz chęci zemsty. Wywalać wielkiego mistrza? Człowieka, któremu mimo wszystko jest się winnym posłuszeństwo?! Do diabła, nie zamierzał jej tego odpuścić!
-Fottiti!-wrzasnął na cały dom, nie przejmując się tym, że może ich ktoś usłyszeć. -Nie ty mnie będziesz, kurwa, wyrzucała! Plan był dobry, tylko ty oczywiście zrobiłaś inaczej, niż zrobiliby to wszyscy! Oczywiście się nawet nie przejęłaś, kurwa twoja mać, że przez ciebie bractwo będzie na świeczniku, cel nawieje z asasynkami, które mu sprzedano, a cała robota, jaką wykonaliśmy do tej pory, pójdzie na spacerek! Stupida assasina!
Ledwo posiadał się ze złości. Jego oczy posyłały Aveline mordercze spojrzenia, brwi ściągnęły się w jedną linię, usta drżały. Każdy normalny asasyn, w szczególności kot, uciekałby z krzykiem i modliłby się, żeby tylko mistrzowi przeszło, lecz - jak się domyślał Auditore - Aveline normalna nie była.
Echo jego wrzasku jeszcze dźwięczało w powietrzu. Szklanki drżały, wazon i szyby też, a sąsiedzi zapewne zachodzili w głowę, co za furiatów przyjmuje u siebie panna de Grandpre.
Ezio <3
Czarnowłosy asasyn z Italii aż pozieleniał ze złości. Trzasnął pięścią w stół, po czym poszedł za nią, jeszcze bardziej wkurwiony niż do tej pory. Panienki?! PANIENKI?! Potrafił przecież, do jasnej Lucrezii, oddzielić obowiązki zawodowe od przyjemności i to nie była jego wina, że miał taką, a nie inną opinię! Poza tym skąd miał wiedzieć, że sama się nie oddała uciechom cielesnym na boku?! Co miał zrobić, kurwa mać, żeby jej to wytłumaczyć?!
OdpowiedzUsuńWszedł za nią do salonu, po czym stanął przed nią z wściekłością, ale i z rodzajem uśmieszku na twarzy. A mówił, że nie da się wypieprzyć kobiecie z domu! Co innego Claudia, Cristina, Caterina Sforza, a co innego jakaś smarkata z bractwa!
-A skąd mam wiedzieć, do jasnej cholery, że sama się nie puściłaś na boku ze strażnikiem i z Hiratą, a potem ich zabiłaś po fakcie?!-no, TO było chamskie. Niegodne szlachcica. Giovanni urwałby mu za to łeb, Maria zapewne przewracała się w grobie, słysząc wulgarne wyrażanie się syna w stosunku do damy. Chyba rozumiał, dlaczego Leonardo nigdy nie chciał "upajać się kobietami".
-Szukałem ludzi, kurwa mać, bo nie dam rady zwyczajnie podzielić się na trzy klony, co ja jestem, chędożony Naruto z CyberTube'a, żeby się znajdować w trzech lokalizacjach naraz?! I jakbyś chciała wiedzieć, to JA po tobie posprzątałem burdel, TO JA ZLIKWIDOWAŁEM ALARM I USUNĄŁEM OCHRONIARZY, KTÓRZY TOWARZYSZYLI HIRACIE! Nie zastanowiłaś się, do cholery jasnej, jakim cudem udało ci się dotrzeć tam tak szybko i dlaczego nikt nie pilnował drzwi od sypialni szefa?!
Darł się tak, że szyby drżały, serce waliło mu jak młotem, włoski temperament mieszał się z narastającym dziwnym uczuciem, które blokowało mu drogę do rękoczynów i przypominało, że to dzięki Aveline i jej bliskości zdołał odnaleźć się po tych wszystkich dniach, przypomnieć sobie zapomniany smak wolności i śmiechu...Tylko dlatego dotąd jej nie uderzył ani nie posunął się dalej, w kłótni z Claudią czy Cateriną zapewne latałyby już talerze, szklanki i padłyby ostrzejsze wyrażenia. O wiele ostrzejsze.
Podszedł jeszcze bliżej, tak blisko, że czuł już jej upajającą, kuszącą woń. Do diabła, szału dostawał na samą myśl o tym, że on musiał się starać, był tak BLISKO, a w tym czasie jakiś inny cholerny mężczyzna...!
Ezio
Kobiety. Ileż to septimów zmarnowało się przez te przebiegłe niunie? Ileż to litrów piwa trzeba było sobie odmówić, żeby nie dać się okraść pierwszej lepszej piękności? Zdecydowanie zbyt dużo. Chociaż Brynjolf starał się trzymać własne popędy na wodzy, ograniczając się jedynie do niewinnego flirtu, i tak w jego życiu nastawały chwile, kiedy po prostu nie dało się dłużej wytrzymać bez przesyconego namiętnością dotyku delikatnych dłoni, gorących ust, błagających o więcej oraz spoconych, złączonych ze sobą ciał. Nie był z kamienia, żeby pozostawać biernym na tę przyjemność zbyt długo. Czasami po prostu przychodziły takie dni, kiedy człowiek nie mógł już wytrzymać. Wtedy widział w każdej, nawet przeciętnej kobiecie Dibellę, piękną, pełną pożądania i miłości, skierowanej tylko i wyłącznie ku niemu.
OdpowiedzUsuńNord miał ten problem dzisiejszego dnia. Zbyt długo ograniczał się jedynie do biznesu, pozwalając sobie na zatracenie jedynie w pieniądzu, dlatego też nieodparta rządza miotała nim na wszystkie strony. Nie mógł skupić się nawet na drobnej kradzieży kieszonkowej a co dopiero wtopieniu w tłum w średniowiecznej skórzanej zbroi. Takie dni były po prostu beznadziejne. Szare, pełne bogactw budynki miasta nie cieszyły rudowłosego, nie budziły w nim przyjemnego dreszczyku adrenaliny, kojarzyły się jedynie z miejscem gdzie mógłby wyładować swoje napięcie. Jedynym problemem był jego wygląd, ściślej mówiąc – zbroja całkowicie odchodząca od ówczesnej mody. Niby taki nieznaczący element, a jednak większość kobiet potrafiła doczepić się najbardziej właśnie tego! Eh, te niunie w niczym nie przypominały norskich dziewek, które chciały po prostu ogrzać się w zimne, nieprzyjazne noce Skyrim.
Oczywiście Brynjolf mógłby pójść do jakiegoś burdelu, wydać ciężko zarobione pieniądze, zrobić to z pierwszą lepszą kur… prostytutką, ale nie ufał im. Przez tyle lat przez ich pokoje przewinęły się setki mężczyzn, nie jednego okradły z mamony trzymanej w kieszeniach, był pewien że któraś połakomi się na jego ukochane pieniądze, a na to nie mógł pozwolić. Nigdy w życiu! Poza tym, marnowanie pieniędzy na kobietę? Żałosne. Wolał już wydać o połowę mniej, kupić jakieś ubranie i zwyczajnie uwieść jakąś młodziutką niewiastę. Takich było pełno, czy w Skyrimie, czy szarym mieście zwanym: Cybernator. Nie zastanawiając się dłużej, udał się do najbliższego sklepu z odzieżą męską. Cóż, poszukiwania czegoś co podpasowałoby jego gustom nie było zbyt łatwe. Nie czuł się zbyt swobodnie w miejscu, gdzie wszystko było na wieszakach, gotowe do przymiarki. Wybór był zdecydowanie zbyt duży, chociaż zdążył się przyjrzeć, jak ubierają się mężczyźni w tym mieście, nie potrafił dopasować czegoś do siebie. Może dlatego, że kompletnie nie znał się na modzie? Wziął głęboki wdech, przechodząc przez dział ze spodniami.
- Może pomóc? – z zamyślenia wyrwał go delikatny kobiecy głos. Zaraz odwrócił się w stronę, z której dobiegał. – Widzę, że ma Pan problem ze znalezieniem czegoś dla siebie – zaczęła po chwili, spoglądając na Norda przez niewielkie okulary, które dodawały jej uroku. Wyglądała niewinnie, była drobnej postury, z ledwo odznaczającymi się kształtami. Kilka kosmyków kasztanowych, spiętych w kok włosów, opadało na jej czoło i różowawe policzki.
- Ano, masz rację. Nie jestem za bardzo przyzwyczajony do tej mody – powiedział, przywdziewając na twarz niewinny uśmieszek. Pracownica nie bardzo go interesowała. Była raczej przeciętna, a już zdecydowanie nie wpadała w gusta rudowłosego. Wolał kiedy kobieta była bardziej kształtna. Wąskie biodra i kościste uda, przypominała niewielkiego draugra, nieco ładniejszego niż ten kręcący się po smoczych kurhanach. Mimo wszystko mogła mu w jakiś sposób pomóc.
Usuń- Hahahah…Wiele mężczyzn ma z tym problem! – zaśmiała się perliście, ukazując rząd małych, śnieżnobiałych zębów. – Zaraz pomogę Panu coś wybrać – dodała klaskając w dłonie. Wyminęła go delikatnie, biodrem ucierając się o zewnętrzną część jego uda, niby to przypadkiem, niby specjalnie. Nie wywołało to jednak jakiegoś większego podniecenia u złodzieja. Ekspedientka była po prostu nie w jego typie.
- Wolałby Pan coś bardziej eleganckiego, czy może raczej coś bardziej przewiewnego? – zapytała przebierając między zawieszonymi na wieszak ubraniami…
~*~
Zajęło to trochę czasu, jednak ostatecznie Bryn kupił nowe ubrania, ba! Udało mu się nawet zejść o czterdzieści procent z ceny, zaoszczędzając przy tym ukochane pieniądze. W domu wykąpał się i przebrał. Skoro miał ruszyć na ‘’łowy’’ musiał się jakoś prezentować. Rozczesał sięgające do ramion rude włosy, brodę z kolei zostawił w spokoju. Założył na siebie szarą, wyciętą w serek bluzkę, która idealnie opinała się na jego umięśnionym torsie oraz jeans’owe spodnie. Na nogi przywdział ciemne eleganckie boty, sięgające do kostki, po czym udał się do ulubionego klubu.
Usiadł tuż przy barze, prosząc o to co zawsze, czyli największy kufel ciemnego piwa. Rozejrzał się dookoła, szukając wzrokiem jakiejś pięknej damy. W tym samym momencie poczuł, czyjś palec, przejeżdżający po jego plecach. Ruch był wykonany z gracją, nieco przydługim paznokciem, więc bez problemu się domyślił, iż sprawcą była kobieta. Zaraz odwrócił się w jej stronę, uśmiechając się na widok ciemnoskórej piękności. Z wyglądu przypominała mu Redgardkę, gorącą piękność zamieszkującą upalną pustynię Hammerfell. Ah, te kobiety doskonale wiedziały jak zająć się mężczyzną, gdy było mu zimno.
- Ano, jestem stałym bywalcem, Niunia – powiedział na tyle głośno, by go usłyszała. Zmrużył delikatnie oczy, lustrując ją wzrokiem. Wyglądała niesamowicie, niebieska sukienka idealnie ukazująca przyjemne dla oka kształty i oczy, kuszące najzwyklejszym spojrzeniem. A jej słowa, ton…Ah! Niegrzeczna kusicielka! Najchętniej wybrałby się z nią do jakiegoś małego, ciemnego pokoju. Na szczęcie nie urodził się wczoraj. Śmiałość owej piękności nieco śmierdziała Nordowi.
- Zagubione dziewczynki nie wyglądają jak wyznawczynie Dibelli, i nie zaczepiają mężczyzn w pub’ach, nie sądzisz? – zapytał, uśmiechając się zadziornie. Oczywiście, że naszła go ochota na tę śliczność, ale nie da się oskubać jakiejś panience tylko dlatego, że jest seksowna. Jest złodziejem, nie idiotą.
Posłał jej mordercze spojrzenie, starając się - naprawdę bardzo się starając -zachować spokój. Policzek, w który go trzasnęła, piekł go żywym ogniem. Usta, przez które przebiegała blizna (słodka pamiątka po walce z Vierim de Pazzi), rozchyliły się lekko. Przycisnął dziewczynę do ściany w taki sposób, aby miała kłopot z wyrwaniem się, po czym pozwolił, by zza jego zaciśniętych, białych jak u wilka zębów wyrwał się syk godny italskich węży:
OdpowiedzUsuń-A ty. Nigdy. Nie Narażaj. W. Ten. Sposób. Bractwa. I. Siebie. Kurwa. Mać!
Bijące szybko serce, strużka potu na twarzy, ciemne oczy płonące wściekłością, drżące dłonie...Naprawdę, można się było go w tej chwili wystraszyć. Nie miał jednak zamiaru bić Aveline, choć cholernie go to kusiło. Ostatecznie miał jeszcze jakiś honor asasyna, szlachcica, mężczyzny, i nie zamierzał dać tej piękności po twarzy za to, że zwróciła mu uwagę za chamstwo i go nagrodziła za rzeczone. W mordę od kobiety raz to nie hańba, zresztą do gry doszły też uczucia mające mało wspólnego z honorem, a więcej z zainteresowaniem - i fizycznym, i psychicznym. Podobała mu się odwaga, z jak go spoliczkowała, podobał mu się jej gniew...we wszystkim tym było coś, co nakazywało mu szanować Aveline i patrzeć na nią inaczej niż na wszystkie, które do tej pory poznał. Czuł przy tym niezadowolenie z samego siebie. Serio, przegiął zdrowo z tamtym tekstem i miał tę świadomość, poza tym...Poza tym była jeszcze kwestia dobrej woli. Do niej się wszystko sprowadzało.
Aveline sama zgodziła się na to zadanie i to była jej dobra wola. Posłuchała obcego człowieka, nawet nie swego mentora, kogoś z kompletnie innej epoki, którego mentalność i metody były zupełnie odmienne. Jakie miał prawo jej rozkazywać? Mistrz mistrzem, ale nie powinien zmieniać się w apodyktycznego Borgię narzucającego wszystkim swoje metody, "bo jak nie to..."
Mimo tych myśli Ezio nie wypuścił dziewczyny. Trzymał ją nadal, a jego wzrok wciąż był morderczy.
Południowej urody piękność naprawdę działa pobudzająco na wyobraźnię Norda. Mimo wszystko był zbyt chciwy, przebiegły i stary, żeby dać się nabrać na podryw w pub’ie. Już by uwierzył, że zbłąkana owieczka ubierze się jak bogini pożądania i poprosi o pomoc akurat jego. Gościa w średnim wieku, ha! Już prędzej uwierzyłby w sens wojny między Cesarskimi a Gromowładnymi. Mimo wszystko uśmiechnął się zadziornie w stronę kobiety, kiedy przysiadła się do niego. Z góry stwierdził, iż nie da jej się zaciągnąć do łóżka, jednakże miał ochotę odrobinę poflirtować z przebiegłą niunią, jaką miał przed oczami. Odwrócił się w jej stronę, kładąc jedną rękę na blacie, z kolei drugą opierając się na własnym kolanie. Nachylił się delikatnie w stronę czarnulki, minimalnie zmniejszając niewielką odległość jaka ich dzieliła. Zastukał parę razy palcem wskazującym o blat, jakby pokazywał swoje zniecierpliwienie. Tak jakby oczekiwał większych pieszczot niż czuły głos oraz dotyk jego podbródka. Cóż, to miłe że delikatnie popieściła tym brodę, ale raczej nie tego oczekiwał. Chociaż możliwe, iż właśnie tego oczekiwał. Flirt miał różne granice, wszystko zależało od tego gdzie leżą bariery moralne flirtującej pary. O ile Brynjolf nie miał zbyt wielu barier moralnych, nie wiedział do czego mogłaby się posunąć piękność jaką miał przed sobą.
OdpowiedzUsuńMruknął cicho, jak kot, kiedy przejechała palcem po jego górnych partiach ciała. Odruchowo zmrużył oczy, na chwilę oddając się przyjemności. Zaraz jednak otworzył oczy, po czym dotknął policzka kobiety.
- A mi się wydaje, że doskonale rozumiesz jak to działo, Niunia - westchnął lekko zachrypniętym głosem, przejeżdżając kciukiem po jej policzku. Zjechał dłonią delikatnie w bok, obejmując część głowy, między uchem dziewczyny. Miała naprawdę urocze kolczyki. Z pewnością nie były w pełni wykonane ze złota, jednak w Lombardzie mógłby dostać za nie pokaźną sumkę. Jednym palcem zaczął odpinać zapięcie kolczyka, z kolei resztą delikatnie masował ciepłą skórę niewinnej dziewczynki. Uśmiechał się przy tym w czuły sposób.
- A czym Cię tak zainteresowałem, Niunia? – mruknął, powoli zdejmując biżuterię z ucha Aveline. Robił to naprawdę delikatnie i wprawnie. W końcu to nie był jego pierwszy taki numer, więc prawdopodobnie nawet nie poczuła, że została z cennej błyskotki.
- Z pewnością nie pożałuje naszego niewinnego flirtu, Śliczna - powiedział, odsuwając dłoń od jej twarzy, trzymając w dłoni kolczyk. Pomachał nim kobiecie przed oczami. - Prawie tak piękny, jak ty… - zaśmiał się.
Brynjolf
Przyjrzał się kolczyki przez krótką chwilę. Szybko doszedł do wnioski, że złoto pierwszej klasy to to nie jest. Nie był może wprawnym jubilerem, ale złodziejem już tak. W przeciągu kilku sekund był w stanie stwierdzić, czy coś jest warte pożyczenia. Na oko kolczyk wyglądał na piątą próbę złota. Co prawda nie była to podróbka, ale dostałby za nią tyle samo. Nie bardzo się przejmując, że rzecz nie należy do niego zwyczajnie rzucił nią o blat, tak jak właścicielka zrobiła z drugim. Wzruszył przy tym niedbale ramionami, po czym upił łyk piwa.
OdpowiedzUsuńPodobała mu się gra kobiety, była niezwykle niebezpieczna (gra) dla obojga. Ślicznotka musiała albo być niesamowicie zdesperowana i napalona, albo miała jakiś zawiły plan dotyczący jego osoby a niewinny flirt był tylko jednym z jego punktów. Cóż, mężczyzna wolał nie ryzykować własnych pieniędzy i wpływów, nawet na południową piękność.
- Raczej ocenić wartość, Niunia – odpowiedział, ścierając ślad po pianie z piwa z górnej wargi. – Życzliwa? No popatrz, a ja skąpy – dodał z przekąsem, kciukiem bawiąc się uchwytem kufla. Oczywiście nie spuścił wzroku z czarnulki nawet na chwilę. Obserwował dokładnie każdy jej ruch, jakby miał przed sobą drapieżną kotkę, która tylko szykuje się do łowów. Z pewnością nie miał zamiaru zostać jej ofiarą. Wytężył każdy swój nerw, kiedy zaczęła sunąć bo jego. Całe szczęście miał już swoje lata, to też nie zareagował jak każdy dwudziestolatek. Po prostu poczuł się przyjemnie.
Uśmiechnął się zadziornie w stronę delikwentki, chwytając jej dłoń. Uniósł ją delikatnie do góry.
- Niekoniecznie chcę Ci je zdradzać, Niunia - - mruknął dość cicho, lekko zachrypniętym głosem. Była to szczera prawda. Nie miał najmniejszej ochoty obnażać się ze swoich tajemnic, ba! Nawet kontaktów w zamian za jej nieziemskie walory.
- Wybacz, kochanie. Nie jestem już młodym gówniarzem, którego złapiesz na słodkie słówka i pobudzanie erekcji drobnymi pieszczotami. Próbuj dalej, może Ci się uda - powiedział niesamowicie spokojnym tonem, któremu towarzyszył chamski uśmieszek na twarzy. Brynjolf był prostym człowiekiem, jak każdy Nord. Co prawda potrafił zakręcić nie jedną kobietą, wzbudzić zamieszanie na ulicy a nawet pobawić się w dyplomatę, ale czasami miał po prostu przejść do konkretów, gdyż zwykłe igraszki łatwo się nudzą. Zwłaszcza kogoś kogo jakiś zabójca nazywa starcem…
Brynjolf
-Zawsze mogło być gorzej-westchnął Ezio, przyglądając się uważnie stronie internetowej. Zdjęcia prezentowały całkowitą rozsypkę, zrujnowany budynek nie nadawał się już ani do mieszkania, ani do prowadzenia interesów...przynajmniej w teorii. Jego uwagę zwróciło jednak coś jeszcze - miejsce to miało dość dziwny adres...
OdpowiedzUsuń-Informatorzy raczej niewiele nam pomogą. Będę musiał się pokręcić tu i owdzie i znaleźć, kogo trzeba - rzucił w miarę spokojnie. Wewnątrz jednak szarpnęła nim gwałtowna wściekłość, godna Włocha furia; nie podobało mu się, że tak piękna kobieta musiała się ubrać i tym samym zakryć swoje wdzięki, z chęcią popatrzyłby bowiem dłużej...Zresztą sam fakt, że Butler opuścił miasto, też mu się nie spodobał. Przecież mieli go na wyciągnięcie ręki! Mogliby go schwytać, umoczyć pióro bądź ostrze (metodą Altaira bądź metodą zwykłą), no i załatwić sprawę. Można byłoby skupić się na innych aspektach tej historii, ale że wyszło jak wyszło...
Spojrzał kątem oka na Aveline, niezbyt zadowolony, dał jednak spokój ze zjadliwymi komentarzami. Ostatecznie jemu też nie wszystko wychodziło i nie miał prawa niczego narzucać dziewczynie, która nawet nie była jego uczennicą. Mistrzowie mieli wskazywać drogę, udzielać podpowiedzi, ale nie zmuszać do bezwzględnego wykonywania poleceń. Nie był jak Borgiowie, którzy mordowali nieposłusznych popleczników.
-Spróbuj powęszyć w policji, tylko...Bądź ostrożna, błagam-poprosił nagle. Jego ton był bardzo poważny. Naprawdę zależało mu na tej młodej kobiecie. Czuł, że gdyby cokolwiek miało jej zagrozić, gdyby ktoś miał skrzywdzić Aveline...zapewne odezwałaby się w nim wściekłość niegodna asasyna, a odpowiednia raczej facetowi broniącemu honoru kobiet. Choć z drugiej strony Aveline nie należała do słabych płaks, które pozwalają się byle bucowi źle traktować...
Uśmiechnął się lekko, po czym pogrzebał w kieszeniach. Ku swemu zdziwieniu, znalazł tam paczkę papierosów. Nigdy nie palił tytoniu, w jego czasach nie było takiego luksusu. Musiał jednak przyznać, że pod pewnymi względami Cibernatore był o wiele ciekawszy niż jego ojczysta Florencja - nowe techniki, rozwiązania, nowe możliwości, które można byłoby wykorzystać do własnych celów.
-Spróbuję porozmawiać z La Volpe-mruknął. -Trzeba poruszyć odpowiednie sprężyny...Wiąże się to jednak z tym, że będę musiał wniknąć w największe kanały ściekowe ludzkości. Wiesz, burdele, miejsca...handlu ludźmi. Wolę tym zająć się sam, tak, abyś mogła skupić się na kontaktach z policją w sprawie szwarccharakteru numer jeden.
Cały czas zachowywał podziwu godny spokój. Wyglądało na to, że rzeczywiście będzie trzeba zanurzyć się w mroczne bagna półświatka...a Ezio, silny i wytrwały mężczyzna ze znajomościami, mogący powoływać się w razie czego na La Volpe albo innych swoich znajomych (w tym na Bartolomeo D'Alviano), lepiej pasował do takich ryzykownych misji niż Aveline. Słyszał wprawdzie plotki, że i ona miała swoje powiązania, nie zamierzał jednak dopuścić do powtórki sytuacji z Allamem i do utraty swojego najcenniejszego skarbu. Tak, Aveline awansowała z głupiego dziecka, nie znającego się na rzeczy, na cenny skarb w zakonie - ale zawdzięczała je tylko swoim umiejętnościom, które uświadomiły Eziowi, jak wiele potrafi.
Zagryzł na chwilę wargę, zastanawiając się, co teraz. Miał nadzieję, że taki podział obowiązków będzie odpowiedni. I że coś to da. Jeśli Butler już uciekł, nie będzie zbyt wiele szans na jego schwytanie. Chyba że skorzysta się z mętów, którym zależy na jego usunięciu z areny przestępczej.
Kiedy Elise Lafleur, zaniepokojona długą nieobecnością Aveline, przekazała stosowne informacje do Ezia Auditore, wielki mistrz zakonu asasynów właśnie zebrał się wraz z La Volpe i kilkoma przyjaciółmi, aby wszystko ustalić. Informacje, które dostarczono na jego ręce, wymagały kilku mózgów i decyzji podjętej wspólnie przez kilka osób - w obliczu wiadomości od Elise mistrz rzucił jednak głęboko w diabły całą historię z niepokojącymi dostawami, zrzucając wszystko na barki La Volpe, sam zaś - uprzednio wypytawszy szczegółowo Elise i swoich informatorów o wszystko - ruszył na pomoc pięknej asasynce. Nie był specjalnie zachwycony tym, że musi ją po raz kolejny ratować, w końcu jest asasynką i powinna sobie radzić sama w takich sytuacjach! On, Ezio Auditore, też nie będzie wiecznie na podorędziu, aby dopomóc oprymowanej niewieście, ale z drugiej strony...wolał sam tym się zająć niż robić chaos w szeregach zakonu. Tak więc dotarł na miejsce i kilka trupów później udało mu się znaleźć drogę do biura Butlera. Akurat, kiedy miał już tam wejść, minęli go ochroniarze prowadzący wyrywającą się i klnącą niewybrednie Aveline. Kilka dżgnięć ostrzem wystarczyło, aby pozbyć się problemu. Żelazny uścisk mężczyzn zelżał; po chwili osunęli się bezwładnie na ziemię. Nie mógł się powstrzymać, by na nią nie spojrzeć. By upewnić się, że nic jej nie jest...Wziął głęboki wdech. Zanim zdążył coś powiedzieć, z pomieszczenia wybiegł Butler.
OdpowiedzUsuń- OCHRONA! -darł się. - OCHRONA!
Rozległ się tupot kroków. Ezio dobrze wiedział, co to znaczy.
-Ja zlikwiduję ochroniarzy. Ty dobij Butlera-rozkazał. Głos miał silny, spokojny, "r" wymawiał bardzo wyraźnie i niemal warcząco. Tamten zaśmiał się.
- No proszę, kto tu do mnie przyszedł! Sławny Ezio Auditore da Firenze! Powinienem ci podziękować za dostarczenie tak łatwego towaru.
-Nie, to ja jestem ci wdzięczny, Jamesie Hamishu Butlerze- kiedy Auditore wymówił jego pełne nazwisko, zauważył, że tamten drgnął. Nienawidził tego szkockiego imienia, nienawidził swojej prawdziwej tożsamości...i pewnie dlatego posługiwał się kobietami, by stłumić w sobie rozpacz z powodu bycia nie zauważanym przez społeczeństwo. Teraz uśmiechnął się nerwowo, tłumiąc dygot rąk.
- Za co niby jesteś mi wdzięczny?
-Za rozrywkę. Polowanie skończone, zwierzyna zdobyta. Teraz...Skończyłem. Requiescat in pace.
Odwrócił się od Aveline, pozwalając jej zająć się swoją robotą, po czym zainteresował się strażnikami. W większości były to masywne, głupkowate osiłki, które leciały na niego na ślepo, jak ćmy do światła, bez przygotowania i pomysłu, bo tak. Zdarzyło mu się jednak pokonać dwóch w miarę ciekawych przeciwników.
-Jakbyś chciała, możesz go przed śmiercią wykastrować-zaproponował usłużnie, przebijając gardło kolejnego przeciwnika. Liczył, że taka forma zemsty nauczy wszystkich potencjalnych wrogów nie zadzierać tak szybko z asasynami...no i pozwoli Aveline na jakąś wyrafinowaną technikę tortur, które mogłaby zafundować temu niewychowanemu prostakowi. Cały czas był pogodny, spokojny, jakby przyglądał się chmurkom na zielonej trawce. Noż kurde, mało to widział scen batalistycznych? Całe Assasin's Creed II, Embers, Lineage, we wszystkich tych grach i w filmie musiał walczyć...Przyzwyczaił się do trupów, poza tym chciał, by Aveline sama wymierzyła sprawiedliwość.
Powrót do domu był prosty i dość szybki. Usunął po drodze wszystkich strażników, a ze zwłok Butlera i z jego biura "pożyczył sobie" pendrive. Miał nadzieję, że uda mu się uniknąć dużych problemów z odzyskiwaniem danych, nie znał się na tym, a zawsze lepiej wiedzieć, co planują templariusze - bo fakt, że Butler, Allam i Hirata dla nich pracowali, wydawał się niezaprzeczalny. Chociaż informacje, które ostatnio do niego docierały, były dość niepokojące. Tak jakby powstało trzecie bractwo? Odtworzono jedno ze starych (Krzyżacy? Joannici? Wyznawcy Romulusa?), albo może stworzono trzecie, całkowicie nowe i niepowiązane ani z asasynami, ani z templariuszami? Cokolwiek się tu odpierdalało, jedno było pewne: Aveline raczej nic się nie stało, a to się liczyło. To ona,a nie knowania wrogich zakonów, liczyła się dla asasyna z Florencji.
OdpowiedzUsuńGdy tylko Ezio zamknął za swoją towarzyszką drzwi do willi de Grandpre, przeszedł do kontrataku. Rzeczonym kontratakiem, wymierzonym centralnie w Aveline, był nagły i szybki, precyzyjny...pocałunek.
-Nie próbuj następnym razem tak szarżować. -szepnął. -Zależy mi na tobie bardziej niż na Fragmentach Edenu, więc bądź rozsądna i uważaj, jak działasz, jasne?
To rzekłszy, ponownie ją pocałował. Targał nim niepokój, ale i chciał jej pokazać, że jest dla niego istotniejsza niż cokolwiek innego. Że w pewnych momentach tak mu zaślepia rozum i trzeźwe myślenie, że woli przedłożyć zdrowie i życie członkini tego samego bractwa i kobiety, którą...chyba zaczyna kochać...nad zasady, którymi do tej pory twardo się kierował. Credo bractwa i nakazy mentorów wyznaczały mu linię, po której szedł, ale kiedy trzeba było kogoś chronić, potrafił z niej zboczyć. Tak też zrobił, kiedy Aveline była zagrożona, potrafił ruszyć jej na pomoc. Jakieś ocalałe resztki rozsądku szeptały w nim, że nie będzie mógł cały czas łamać zasad, w końcu przyjdzie czas, kiedy będzie musiał wybrać między Aveline a zasadami, ale tłumił je w sobie, całując kobietę namiętnie, a jednocześnie i delikatnie, tak, jak potrafił to tylko on - Ezio Auditore da Firenze.
"Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?". Dziwne pytanie. Miał informatorów, którzy świetnie sobie radzili z namierzeniem ludzi, Élise Lafleur dostarczyła mu tego, czego potrzebował, poza tym jako posiadacz Wzroku Orła wiedział, jak szukać ludzi i spostrzegać to, co niezauważalne dla zwykłych śmiertelników. Odsunął się od niej, po czym poszedł do salonu. Tam zajął na chwilę kanapę, zmrużył oczy.
OdpowiedzUsuń-Nie śledziłem cię. Pojawiłem się tam, gdyż musiałem załatwić coś innego - wyjaśnił ze spokojem. Na dowód swoich słów wyjął z kieszeni pendrive'a, po czym ponownie włożył go za pazuchę i wstał. Westchnął.
-Wiem, że dałabyś sobie radę, ale musiałem to zabrać. - stwierdził oględnie. -Teraz, gdy mam dowód na podejrzenia Lisa, mogę zabrać się do rzeczy i wyruszyć w drogę.
Spojrzenie, które jej posłał, było mieszanką rozbawienia, ironii i...troski. Skoro to mieli z głowy, mógł przejść do konkretów.
-Powstało niedawno jeszcze trzecie bractwo. Mamy asasynów, templariuszy, i...kogoś jeszcze. Kogoś, kto chce nas i ich wyeliminować. Współpraca z templariuszami nie wygląda sensownie, bo oni sami nie chcą zrobić nic, żeby ją nawiązać. Uważają, że sami ich zgniotą i znajdą Fragmenty Edenu...
Parsknął cicho, pokręcił głową. Głupota ludzka, upór były nieśmiertelne, a do tego należało doliczyć jeszcze stare animozje. W samym zakonie nie było zbyt wielu zwolenników zgody i współpracy. Skoro uprzedził ją o zagrożeniu...może to i lepiej.
-Niedługo będę nieosiągalny i nieuchwytny. Kto wie, może uda się wniknąć w ich struktury, może nie...Zobaczymy, jak będzie. W razie czego wszystko ustaliłem z Lisem - zawiesił głos, wpatrując się z natężeniem w jakiś punkt. Wkrótce pożegnał się z Aveline i udał się do siebie. Złamał zabezpieczenia, po czym wydrukował to, co było najważniejsze, i przygotował sobie materiał do pracy. Gdy skończył pracę, usiadł w pokoju i zapalił papierosa. Po krótkiej chwili w pomieszczeniu było aż gęsto od dymu. Akurat zachodziło słońce. Ezio zgasił papierosa, po czym spojrzał jeszcze przez okno. Uśmiechnął się lekko.
Gra właśnie się zaczęła. Zastanawiał się, kto wyjdzie z niej jako żywy zwycięzca, a kto jako martwy przegrany.
***
-...i nie wiesz, co z nim? - głos Lisa był spokojny, wystudiowany. Z namysłem postukał w stół. La Volpe Addormentata o tej porze pękało w szwach, z głośników rozlegała się muzyka. Jego rozmówca, młody mężczyzna z twarzą zakrytą kapturem, pokręcił głową.
-Ostatnie wiadomości pochodzą sprzed dwóch miesięcy-rzucił krótko. - Myślisz, że nas zdradził?
La Volpe westchnął. Nie miał pewności.
Ale...Wszystko należało brać pod uwagę. Zauważył Aveline wchodzącą do środka. Odsunął się od kontuaru, pozostawiając swego rozmówcę samego, i poszedł nalewać piwa innym. Wszystko było z pozoru normalnie, tak jak zawsze, ale...nie sposób było oddać tego wiszącego w powietrzu napięcia.
Gilberto od dawna był szefem gildii. Nie zwykł wypowiadać swoich opinii, gdy nie miał po temu pewności. Informacje, które uzyskał od kontaktów, wskazywały na to, że Ezio Auditore, wieloletni mistrz zakonu, po tym wszystkim - tak po prostu i normalnie - zdradził. Ale czy miał prawo odbierać Aveline złudzenia i niesłusznie oskarżać dawnego druha? Tym bardziej, że nie wrócił jeszcze złodziej, który miał przywieźć pewne wieści.
OdpowiedzUsuń-O tym nie wiedziałem-stwierdził, wpatrując się obojętnie w brudne ściany zaplecza. Przesunął szybko dłonią po jednej z nich, po czym otrzepał ją o płaszcz i spojrzał na Aveline. Nie spodziewał się, że mała Grandprè będzie tak się dopytywać o Auditore! Zerknął, czy nikt ich nie podsłuchuje, po czym zdecydował się wypowiedzieć.
-Moja Gildia zdobyła informacje, jakoby Ezio poszedł na współpracę z tym trzecim bractwem, które miał infiltrować. Jeżeli potomkowie Uberta Alberti wciąż żyją, to jestem w stanie uwierzyć, że dołączył do nich dla zemsty, tym samym zdradzając nas, chociaż...jakoś mi to nie przystaje do jego wizerunku. Poza tym nie wydaje mi się, by tak szybko wpadł na ich trop. Musimy czekać, aż wróci Pietro z informacjami dotyczącymi naszej zguby. Zresztą...La vita nuova, które zaczął Auditore, nie przewiduje zemsty.
Oparł się o ścianę, z której osypywał się powoli ciemnoszary tynk. Jego jasne, zimne oczy zdawały się podziwiać zawiłości zakurzonych desek, na których brud i kurz aż zwinął się w kulki i kłębki.
***
Obudził się, już nie wiedzieć który raz, w tym samym zimnym i mokrym pomieszczeniu. Lodowate, twarde płyty, na których leżał, na pewno nie były najwygodniejsze. Dodać do tego należy także łańcuchy opasujące jego nadgarstki i kostki, krwawiące rany (w tym jedną na czole), brak broni, a wyjdzie nam więzień-asasyn. Jedna ze ścian pomieszczenia odsunęła się. Do środka weszła jakaś zamaskowana i zakapturzona postać. Zbliżyła się powoli do Ezia. Nie było słychać jej kroków, poruszała się wręcz bezszelestnie.
- Jaka jest odpowiedź? - spytała. Ezio uśmiechnął się lekko.
-Jest krótka i brzmi: nie.
-Wiedziałam, że się dogadamy - zachichotała tajemnicza postać. Po chwili przez ciało Ezia przeszedł prąd. Znowu. Nawet już go to specjalnie nie dziwiło. Zamknął oczy, pozwalając sobie odpłynąć.
La Volpe kiwnął lekko głową. Dość często współpracował z asasynami, ale nie oznaczało to, że był na ich każde zawołanie niczym salonowy piesek. Jeżeli mieszał się w tę sprawę, to tylko dlatego, że w grę wchodził Ezio Auditore, jego dawny przyjaciel z Florencji, z którym okradli już wielu templariuszy i zdobyli sobie jaką taką renomę. Przez chwilę stał naprzeciwko Aveline, mnąc w spracowanych, bladych palcach fragment jasnego płaszcza, po czym uśmiechnął się lekko. To mu odpowiadało.
OdpowiedzUsuń-Zobaczę, co da się zrobić. - obiecał. Po krótkiej chwili wyszedł z zaplecza, pozostawiając asasynkę samą.
Tak jak obiecał, jego złodzieje roztoczyli baczną opiekę nad sprawą Ezia. Pietro wciąż jednak nie wracał, a to on miał najważniejsze informacje.
***
Machiavelli postukał z namysłem długopisem w blat biurka. Miał poważną, spokojną, nie wyrażającą uczuć twarz. Wśród chaosu dokumentów, kabli od drukarki i innych urządzeń jego elegancki profil wydawał się być ostoją spokoju. Owszem, doskonale wiedział, dlaczego Aveline tu się znalazła i jakie były jej cele. Wziął głęboki wdech, po czym spojrzał głęboko w ciemne oczy dziewczyny.
-Przywiodła cię do mnie sprawa Ezia Auditore. A zatem zakładam, że widziałaś się już z La Volpe...
Ze zniecierpliwieniem odłożył długopis, po czym chwycił piękne wieczne pióro w dłoń. Zmrużył lekko oczy.
-Zdradzić może każdy. Jednych motywują pieniądze, innych zemsta, jeszcze innych miłość lub stary interes. Formalnie Ezio mógłby nas zdradzić ze względu na nienawiść do Uberta Alberti i templariuszy, która wciąż w nim drzemie, ale... - zawiesił głos. Drukarka wypluła z siebie z chrzęstem kolejne zapisane drobną czcionką kartki, gorące słońce przywodzące na myśl Italię rozlało się po cynamonowej boazerii ścian gabinetu.
-Ale wiem doskonale, jakim jest człowiekiem. I na tej podstawie mogę cię zapewnić, że szanse na to sięgają zeru. Rozpoczął nowe życie, w którym nie ma miejsca na wrogość, zemstę czy stare zaszłości. Oczywiście, nie oznacza to, że wybaczył im wszystko, ale stara się żyć, jak trzeba, i trzymać się z dala od templariuszy.
Niccólo przygryzł wargę. Całkowita pewność była podstawą jego zawodu; jako prawnik nie mógł opierać się na domniemaniach. Jemu też zależało na tym, by uwolnić Ezia od podejrzeń. W tym celu wstał zza biurka i uchylił drzwi.
OdpowiedzUsuń-Proszę poprosić do mnie pana da Vinci-zwrócił się do całkiem ładnej sekretarki, która siedziała spokojnie w recepcji i przeglądała jakieś dokumenty. Głos szefa wyrwał ją z marazmu i sprawił, że pobiegła najszybciej, jak mogła, w stronę schodów. Piętnaście minut później rzeczony Leonardo zjawił się w gabinecie Machiavellego. Na twarzy miał plamy od farby, a robocze ubranie było powygniatane. W dłoni wciąż trzymał pudełko farby. Niccólo przedstawił go Aveline, po czym przeszedł do zadawania pytań. Miał spokojny, stonowany głos.
-Wiesz, co mógł robić Ezio 8 października o 23:00?
-Wiem! -pokiwał energicznie głową blondyn. Uśmiechnął się wesoło. - Siedział u mnie w domu i oglądaliśmy filmy! A co? Coś się stało?
-Można tak powiedzieć-bąknął Machiavelli, po czym zadał mu jeszcze parę pytań. Z zeznania Leonarda niezbicie wynikało, że Ezio nie miał sposobności popełnić pierwszego morderstwa, nie było jednak pewności co do dwóch pozostałych. Gdy Leonardo wyszedł, prawnik pochylił się. Szarpnął niecierpliwie za szufladę, aby ją otworzyć, po czym wyciągnął z niej niespiesznie niewielką wizytówkę z białego, czerpanego papieru w dobrym gatunku. U góry widniało logo: dwie róże połączone ze sobą łodygami, a pośrodku ptak, na dole zaś można było odczytać napis: Madonna Claudia Auditore, agencja towarzyska "Rosa in Fiore" i numer telefonu. Wręczył ten niewielki prostokącik Aveline, nie gubiąc stoickiego spokoju wypisanego na twarzy. Poprawił niedbale krawat.
-Leonardo wykonuje dla mnie dekoracje biura -wyjaśnił. -A tu masz kontakt do siostry Ezia, Claudii. Kto jak kto, ale ona będzie ci bardzo pomocna. A teraz wybacz, ale jestem bardzo zajęty...
To rzekłszy, Niccólo Machiavelli wrócił do przygotowania szkiców kazusu numer 225, co tym samym wyeliminowało go z grona osób zdolnych do koherentnej rozmowy na dany temat. W głębi ducha był ciekaw interakcji Claudii i Aveline. Dwie choleryczki, silne kobiety, w jednej misji...Tak, to będzie ciekawa sytuacja. Aż żałował, że będzie musiał być wtedy na procesie z urzędu i bronić człowieka oskarżonego o zabójstwo. No i ciekaw był, co naprawdę działo się teraz z młodym Auditore. Leonardo nie był zdolny do kłamstwa. Prędzej zjadłby własny język, a zatem...
Tak, to naprawdę był fascynujący przypadek...
Claudia Auditore miała tego dnia wiele problemów. Kłopotliwi klienci nie chcieli płacić, jeden z nich zwinął jej najlepszą dziewczynę, jaką miała w agencji, do tego dochodził brak informacji od brata. Martwiła się o tego bastardo, martwiła się i to nieziemsko, bardziej niż o to, czy starczy jej do pierwszego...
OdpowiedzUsuńKiedy przybyła Aveline, właśnie przeglądała księgę przychodów i rozchodów agencji. Przewracała niecierpliwie kartki, nawet nie skupiając się specjalnie na morzu liczb i nazwisk zapisanych na pożółkłym papierze. W powietrzu unosiła się ciężka woń seksu, alkoholu i papierosów, które namiętnie palili goście. Co jakiś czas przewijała się jakaś dziewczyna w nader skąpym odzieniu, ze starannym jak na prostytutkę makijażu, w pięknej biżuterii i z zadowolonym uśmiechu na rozmarzonej twarzy.
Głos nieznajomej wytrącił Claudię z ustalonej równowagi. Bardzo szybkim, może nawet zbyt szybkim ruchem zamknęła księgę i zwróciła się gwałtownie ku nieznajomej. Przez chwilę mierzyła ją taksującym spojrzeniem, po czym wykonała gwałtowny gest mający oznaczać "idź za mną" i skierowała się na zaplecze. Było to niewielkie, lecz czyste pomieszczenie z kanapą, biurkiem, krzesłem, regałem na książki i mnogością obrazów Leonarda oraz asasyńską bronią, którą przekazywał jej brat. Właścicielka tego przybytku zapaliła światło, po czym siadła za biurkiem. Odgarnęła niecierpliwie włosy z policzka, zastanawiając się, o co tu chodzi.
-S'accommodi-rzuciła. Owo zwięzłe wyrażenie, mające wiele znaczeń, w tym konkretnym znaczyło "siadaj, rozgość się, jesteś tu mile widziana". Chociaż nie, to ostatnie nie - nie tolerowała tu obcych asasynek. Chyba, że przysłał je tu Ezio. No właśnie...-Co z moim bratem? O co tu chodzi? W co znowu wpakował się ten bastardo?!
W jej rozemocjonowanym głosie wyczuwało się podniecenie.
Claudia przez chwilę stała w osłupieniu, nie wierząc własnym uszom. Wreszcie zerwała się zza biurka i zaczęła krążyć po pokoju. Była w niezłym szoku. Trzecia frakcja? Uberto Alberti? Morderstwa? O co tu chodzi, u diabła?
OdpowiedzUsuńKiedy Aveline oznajmiła jej, że podejrzewa się jej brata o zdradę bractwa, rzuciła się jak lwica w jej stronę. Miała na twarzy wypisaną wściekłość. W jednej chwili uniosła dłoń w górę...i trafiła nią w policzek Aveline. Całe pomieszczenie rozbrzmiało odgłosem pokaźnego plaśnięcia, jakie towarzyszyło temu silnemu uderzeniu.
-Nigdy nie nazywaj mojego brata zdrajcą, stupida!-wrzasnęła, nie kryjąc wściekłości. -Kto jak kto, ale mój brat nigdy nie zdradził bractwa! I zrobił dla niego na pewno więcej niż ty!
Powoli się uspokajała. Zapaliła papierosa, dygocząc z nieukojonej wściekłości. Czerwone, przytłumione światło neonowej lampki padło na białą różę w jej włosach, dłonie brudne od tuszu od długopisa, nieco powygniataną suknię z drogiego materiału i...na łzy w jej oczach? Założyła ręce na piersiach, stała teraz tyłem do Aveline. Niech ta głupia prostaczka, durna ślimakojadka nie wyobraża sobie za wiele! Co ona myśli, że może ot tak, bezkarnie posądzać jej brata o byle co?! Od zawsze szanowała Ezia, może i był czasami ćwokiem, ale do diabła, ten sam ćwok był posłańcem, który przekazywał wieść wykraczającą poza jego zrozumienie!
-Był u mnie. Wynajął parę kobiet, żeby dla niego szpiegowały. Miały uwieść kilku członków tej, jak to nazywasz, tajnej frakcji. Udało się im i wróciły, przekazały Eziowi adresy, których chciał. Udał się więc pod nie, lecz wcześniej zapłacił dziewczynkom za fatygę, nie tak jak ten twój francuski kumpel, który je wykorzystał i poszedł w pizdu, nic nie mówiąc.
Splunęła z pogardą, dając tym samym znać, co myśli o Geraldzie.
If you can lose it all then welcome to Broadway
Silicone dreams and your name on the marque
And I can hold it up, but I hold it up hardly
It's hotter here in hell but it's getting real dark, see...
Wzięła głęboki wdech. Spróbowała się uspokoić.
-Ezio..Był tu w tym czasie, kiedy zginęły tamte dwie kobiety. Ale nie planował do nich iść, nawet o nich nie wiedział. On...Kiedy jedna z moich dziewczyn przyniosła informacje o ich śmierci, uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Wyglądało to tak, jakby...Jakby go to zaskoczyło. Potem żegnał się ze mną jakoś tak dziwnie...I wysyłał cały czas gdzieś dziwne smsy. Udało mi się podejrzeć jeden z nich. Wysyłany był do kontaktu, który zapisał jako "Makrela" i był krótki. Brzmiał: "nie odchodź".
Zamilkła. Czekała na reakcję tamtej. Jeśli teraz wyjdzie, cóż, jej problem.
...
OdpowiedzUsuńTrzy kropki, nasycone straszliwym jadem, oraz mordercze spojrzenie najlepiej oddadzą rozmiar furii Claudii. Choć naprawdę, naprawdę miała ochotę wbić tej kurwie z zachodu, tej bezczelnej dzikusce nóż w gardło, pohamowała się przed tym. Chodziło tu o Ezia. O jej fratello, którego mimo wszystko chodziło, ostatniego opiekuna pozostałego po ojcu, wuju i Federico, więc...Animozje musiały poczekać. Wzięła wdech. Z furią otworzyła jedną szufladę - wyszło jej to tak zgrabnie, że wyrwała ją z biurka, po czym zaczęła nerwowymi, wściekłymi jak u furii wiodących dusze na sąd ruchami opróżniać jej zawartość.
Na blat wyleciały klucze, dokumenty, zdjęcia, kolejne klucze...Wreszcie w twarz Aveline trafiła kartka.
-Masz tu te pieprzone adresy-warknęła.-I żebyś wiedziała, to specjalnie tam pójdę sama. Specjalnie tam pójdę i wyciągnę go, gdziekolwiek teraz jest, a potem będzie się tu krył i leczył się, jak należy. A ty oczywiście, odeskortowawszy go, wszystko będziesz miała w pizdu, bo już skończyłaś śledztwo!
To ostatnie słowo prawie wypluła z ust. To mówiąc, schowała się za parawanem stojącym w rogu pokoju, gdzie zaczęła się przebierać. Wybrała dla siebie czarną bluzkę z rękawem trzy czwartem i logiem Assasin's Creed, do kupienia w większości internetowych sklepów (i budzącą zawsze rozbawienie u brata), jeansy, wygodne wojskowe buty, płaszcz z kapturem. W kieszenie i gdzie tylko mogła poupychała sobie noże, a za jej pasem znalazło się ostrze z trutką, podarowane jej ostatnio przez Shao Jun. Gdy tylko się przygotowała, wyszła zza parawanu. Kompletnie nie zwróciła uwagi na poczynania Aveline, nie interesowało jej, czy tamta za nią pójdzie, czy coś. Sama tam się dostanie i sama sobie ze wszystkim poradzi. Wyciągnie tego półgłówka z kłopotów, jakie sobie zafundował, a następnie jakoś to wszystko poukłada.
Wyszła na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Po drodze zauważyła ze zdziwieniem, że zaczął padać deszcz.
***
Było tak zimno. Tak kurewsko zimno, że nawet już nie wiedział, która jest godzina. Od jego wizyty w Rosa in Fiore, od odwiedzin Aveline, ostatniego zadania minęły miliony lat, epoka świetlna, a on...chyba był tu od zawsze. Zimna, twarda podłoga, wrzynające się w jego skórę łańcuchy, które już zdążyły pozostawić mu rany, rany w brzuchu i szramy po biciu, zmasakrowana twarz, a także ciało wstrząsane co jakiś czas drgawkami po porażeniu prądem...To zdecydowanie nie był już Ezio Auditore. Łapał się na tym, że co jakiś czas szepcze coś, jakieś nieokreślone słowa...i że sam właściwie nie wie, co mówi. Czy to wołanie? Jakaś...spowiedź? Cokolwiek?
A potem opadał w ciemność.
Claudia kiwnęła niechętnie głową. Wiedziała, że nie ma sensu teraz się kłócić, zwłaszcza, jeżeli chodziło o zdrowie i życie jej brata. Nie próbując maskować niezadowolenia, zabrała Aveline do swojego samochodu - w miarę wygodnej toyoty, po czym ruszyły w drogę.
OdpowiedzUsuńPodróż była długa i pełna milczenia; ani Auditore, ani de Grandpre się nie odzywały. O czym można było rozmawiać? Poza tym Claudia była tak nabuzowana, że obawiała się, że wywoła awanturę, a tej na pewno nie potrzebowała.
Pod pierwszym adresem znajdowało się zwykłe, puste mieszkanie, wynajęte na nazwisko jednej z krewniaczek Uberta Alberti; nie znalazły tam zbyt wielu ciekawych rzeczy poza dziwnym symbolem i wskazówkami, że wszystkie trzy panie były supportem dla tego trzeciego bractwa. Drugim z kolei adresem było biuro należące do jednego z członków tegoż bractwa, również puste; niemniej jednak Claudii udało się znaleźć mapę prowadzącą do miejsca oznaczonego X. Współrzędne X zgadzały się ze współrzędnymi trzeciego miejsca, wobec tego pojechały tam....Niemniej jednak olbrzymi koncern farmaceutyczny, z kilkoma aptekami i jakimś sklepem sprzedającym protezy, na pewno nie był tym, czego spodziewała się Claudia Auditore.
Kilka ostrz, trucizna dostarczona w kark strażnika, wpisanie kodu do drzwi...Do tego miejsca wszystko szło gładko. Brunetka wzięła głęboki wdech w płuca. Miała nadzieję, że dalej też im się powiedzie.
Ezio, mio fratello...Idę do ciebie.
Kierując się wytycznymi mapy, zjechały windą na najniższy poziom kompleksu, później zeszły schodami jeszcze o dwa piętra niżej. Po zimnie i straszliwej wilgoci można było wywnioskować, że są totalnie pod ziemią, najniżej jak się da. Z ciał kolejnych strażników "wydropiła" latarka, którą zabrała ze sobą Claudia i którą teraz oświetlała po kolei ściany.
-Gdzieś tu musi być wejście do jego celi-szepnęła niemal bezgłośnie. Rzeczywiście, po czasie udało jej się wyszukać coś w rodzaju drzwi prowadzących do celi, w której - jak wskazywała mapa - mógł być ukryty Ezio. Pchnęła je; ku jej zdziwieniu drzwi były otwarte. Dlaczego?
W środku panowała głucha cisza i było ciemniej, niż w jakimkolwiek piekle. Stąpała na przodzie, starając się nie robić hałasu, rozglądając się uważnie. Blade światło latarki przesuwało się po brudnych, granitowych ścianach, dość niskim suficie, z którego co jakiś czas odpadały sople lodu, mokrej podłodze pokrytej krwią i ekskrementami...A sama Claudia czuła coraz silniejsze przerażenie. W jakim stanie musiał znajdować się jej brat, jeśli...? Chyba nie chciała wiedzieć.
Na samym końcu pomieszczenia, dość dużego zresztą, znajdowała się ściana z jakąś ciemną postacią przykutą do niej za ręce i nogi. Kiedy światło padło na twarz tej postaci, obie kobiety rozpoznały w więźniu - choć nie bez trudu - Ezia. Rozpoznanie to utrudniały pokryte krwią, zmasakrowane rysy twarzy, ślady poparzeń, a także poważne i zaognione rany, których w tej chwili trudno było się doliczyć. Wiele z nich było kłutych, co wskazywało, że asasyn z Florencji nie dał się pokonać tak łatwo i musiał przegrać dopiero z upływem krwi. Jego ciałem wstrząsały lekkie dreszcze, nie miały jednak one żadnego związku z niską i bez tego temperaturą. Nawet nie otworzył oczu, aczkolwiek drgnęły mu powieki.
-Ezio! Fratello mio!-Claudia natychmiast przypadła do ciała brata, blada. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Podtrzymała opadającą bezwładnie głowę asasyna, przyglądając się jednocześnie jego więzom. Jak to przeciąć, do cholery?
W tej chwili wrzasnęła i odskoczyła; przez ciało starszego Auditore przepływał prąd - o niewielkim wprawdzie woltażu, ale jednak zawsze prąd. Wyprostowała się, rozglądając się po pomieszczeniu.
Jakieś zasilanie...Coś musi zasilać te cholerne łańcuchy!
W czasie, gdy Aveline toczyła boje ze strażnikami i mordowała Maritzę Vasquez, Claudia zajęła się bratem. Nie bez trudu i wysiłku pozbawiła go łańcuchów, które krępowały jego nogi i ręce (trzeba było nieźle się namęczyć, żeby odszukać klucz do tychże łańcuchów, zabić odpowiedniego strażnika i jeszcze w tym wszystkim mieć oko na tego idiotę). Wreszcie jednak Ezio był wolny, a jego siostra, zbyt zdenerwowana, by zwracać uwagę na to, co się dzieje, podtrzymywała go.
OdpowiedzUsuń-Wychodzimy stąd, fratello-rzuciła być może trochę ostrzejszym tonem, niż powinna, po czym wyniosła nieprzytomnego asasyna na zewnątrz. Umieściła go w samochodzie, zapięła dokładnie pasy, poczekała na Aveline...po czym przekręciła drżącymi od nerwów palcami srebrny, mały kluczyk w stacyjce. Silnik zamruczał kusząco niczym szykujący się do skoku tygrys, a po krótkiej chwili ciemnozielona, wygodna toyota z dwojgiem pasażerów i bladą jak duch kobietą za kierownicą zmierzała w kierunku willi de Grandpre. Mieszkanie Claudii było zbyt daleko, transport Ezia w takim stanie do Rosa in Fiore wyglądał na bardzo ryzykowne przedsięwzięcie, a jego własny dom...Pytanie, czy dożyłby momentu, gdy Claudia by go tam dowiozła. Jak na razie był w tragicznym stanie - ciągle był nieprzytomny, wyziębiony długim pobytem w niskich temperaturach, krew sączyła mu się z ran, nadto śmierdział jak nieboskie stworzenie i zapewne nie miałby siły nawet unieść ręki.
Wniosła go do mieszkania Aveline, nic nie mówiąc - nie musiała nawet komentować całego zajścia, choć na jej usta cisnęły się miliony włoskich wyzwisk, którymi najchętniej zbluzgałaby starszego brata...Oczywiście po uprzednim przytuleniu. Położyły go obie na kanapie, po czym Claudia zabrała się za opatrunek. Nie zajęło to zbyt wiele czasu.
W krótkiej rozmowie pełnej lodowatych spojrzeń i wrogiego tonu ustaliły, że Claudia zanocuje tu przez pierwszy tydzień, a gdy stan Ezia trochę się poprawi, wróci do Rosa in Fiore. Signorina Auditore miała cichą nadzieję, że jej durny fratello nie zmusi jej do siedzenia u tej Francuzicy dłużej niż tydzień...bo gdyby tak było, to najpierw udusiłaby jego, a potem ją. Albo w odwrotnej kolejności.
***
Wszystko...migotało. Było jak mgła, która formowała się w dowolne kształty. Kolory. Zapach. Metaliczny smak krwi na języku. Czy w niebie też są takie wygodne łóżka...? Idiota. Szuka łóżek w niebie...Przecież, odkąd poznał tajemnicę Fragmentów Edenu, stracił wiarę, że tam u góry cokolwiek jest. Dlaczego więc...?
Ból był tak silny, tak rwący, jakby każdy mięsień jego ciała obdarto ze skóry, posypano solą, a następnie zamoczono w kwasie. Zamrugał ciężkimi powiekami, które nie chciały się otworzyć. Po chwili powitały go jasne, delikatne światło dnia przedzierające się przez zasłony, miękki dotyk kobiecej dłoni, jedwabistość pościeli...I czyjś głos. Czyżby ktoś przyszedł go uratować z rąk tej cagna espagnola? Wziął pierwszy, nieśmiały, płytki wdech. Jeśli miał odejść, to...
-K...-w ustach mu cholernie zaschło.-...Kurwa.
Choć miał dość cichy głos i jeszcze mu drżał, siedząca przy nim Claudia go usłyszała. Momentalnie podniosła się, niemal zerwała się z krzesła, i przytuliła delikatnie głowę chorego do siebie. Po jej policzkach popłynęło parę łez.
-Ezio! Grazie a Dio! - zawołała, może odrobinę zbyt głośno, bo chory skrzywił się lekko. - Myślałam, że...
-To...ty myślisz, Claudia?-pozwolił sobie na sarkazm starszy brat. -Obawiam się...że będziesz mnie musiała...znosić jeszcze trochę.
Kiedy oberwał od niej w łeb z otwartej dłoni, jęknął cicho. Chwilę później utkwił jednak - już otwarte, aczkolwiek wciąż się zamykające, ciężkie, pełne piasku oczy - w wejściu do pomieszczenia. Ktoś tam stał. Ten zapach...
-Aveline?-wyszeptał. Uniósł z trudem do góry dłoń, co miało oznaczać "chodź tutaj" i wiązało się z dość dużym wysiłkiem. Na czole asasyna, nie pokrytym jeszcze zmarszczkami, pojawiły się krople potu, a ból, jaki odczuwał, nasilił się. Jednak, mimo wszystko...
-Nigdzie się.. -język nie chciał go słuchać, słowa z trudem wypływały ze spierzchniętych, zaczerwienionych ust. Błogie ciepło, rozlewające się po całym ciele, wiele ułatwiało. Wziął głęboki wdech, lekki uścisk Aveline był tak subtelny, pełen finezji...Po drugiej jego stronie siedziała już Claudia - smagła, ciemnowłosa, podobna do brata jak dwie krople wody, choć może odrobinę zbyt przypominająca twarzą ich matkę. Czy Maria Auditore już wiedziała...o wszystkim? A jeśli nie, ile przed nią ukryto bądź kiedy się dowie? Zamrugał oczami. Tak, teraz było zdecydowanie łatwiej.
OdpowiedzUsuń-Nigdzie się nie wybieram, Aveline-zapewnił z uśmiechem. Ku zaskoczeniu Claudii i swemu własnemu, uniósł z najwyższym trudem dłoń asasynki z Nowego Orleanu do swych poczerwienionych, spierzchłych, ciepłych ust i ucałował ją delikatnie. Patrząca na to wszystko Claudia chwilowo oniemiała. Kim była ta nędzna, czarna dziwka, że jej braciszek traktuje ją w ten sposób?! I to uczucie, z jakim na nią patrzy, ten żar tlący się w ciemnych, wesołych tęczówkach florentczyka...! Złapała się na tym, że siedzi z szeroko otwartą buzią i zapomniała, jak ją zamknąć.
-Aveline...dzięki...-wyszeptał brunet. Chyba nie widział siostry, znowu słabł - siedząca przy nim i trzymająca go za rękę asasynka mogła to wyczuć aż zbyt wyraźnie. Uścisk dłoni rozluźniał się, na czole pojawiły się kolejne krople potu. Ból narastał, stawał się nie do wytrzymania. Gdyby był sam, gdyby chodziło tylko o niego, Ezia Auditore, grande maestro d'Assassino di Firenze...Gdyby był sam, nie czuł nic do Aveline, nie chciał chronić rodziny, dawno już by się poddał. Jednak ten bolesny, straszny świat, pełen krwi, zabijania i urojeń, powiązany z grami i kaprysem Zandera, był ciekawszy niż ten nieznany, irracjonalny wymiar, w który dawno już przestał wierzyć.
Gęsta, ciemnoczerwona, lepka krew przesiąkająca przez ubranie i bandaże. Rozrywające na kawałki, miażdżące bezwzględnie, silne fale przejmującego bólu, głosy zmarłych wzywające go, ciągnące za sobą w otchłań, twarze przesuwające się niczym w kalejdoskopie, w zwolnionym tempie, tak niewyraźne, że nie potrafił powiedzieć, czy to jego bliscy, przyjaciele, współpracownicy z bractwa, któremu poświęcił życie, czy też wrogowie...A nad tym wszystkim egipskie ciemności i głucha, martwa cisza.
OdpowiedzUsuńMartwa?
Ezio Auditore przeżył trzydzieści cztery lata. Dzięki ciężkim treningom, wsparciu matki, siostry, ojca, przyjaciół był właśnie tutaj, teraz, na swoim miejscu. Osiągnął rangę mistrza asasynów - i nie domagał się jej nigdy, ale przyszła do niego sama, w oszczędnych słowach Machiavellego wypowiedzianych gdzieś tam, w czasie akcji Brotherhooda czy też Revelations, nominującego go na to stanowisko. Widział wiele, przeżył jeszcze więcej, ocierał się nawet o śmierć i chyba nawet się z nią zaprzyjaźnił (o ile człowiek może zaprzyjaźnić się z kostuchą). Teraz leżał bezwładnie, pozbawiony sił, tonąc wśród niekształtnych obrazów, nierozpoznawalnych głosów (jednych obcych, innych znanych), wspomnień z własnego życia i z cudzego, nie czując nic - a może nie chcąc już czuć? Wszystko było możliwe. Ostatecznie jego życie i tak było tylko zabawką w rękach kogoś innego, nie istniała żadna istota wyższa, która zajmowała się czymś takim jak...miłosierdzie, jak ludzkość.
Mógłby w sumie się poddać. Mógłby odejść na wieczny spoczynek, jak zrobili to jego ojciec, bracia i przodkowie, jak stary fratello Altair, zagrzebany gdzieś w bibliotece w Konstantynopolu. Co go zatrzymywało? Na pewno ciekawość i uczucie do Aveline, poczucie, że jednak ciekawiej jest być marionetką w grach i swobodnym człowiekiem poza nimi niż milczeć w eterze, ach...no i swoiste poczucie odpowiedzialności za bractwo, któremu musiał przewodzić. Co by się stało, gdyby przekazał je komuś takiemu jak...
Jęknął głucho, znacznie ciszej niż dotychczas. Był to ochrypły, krótki jęk, który zresztą szybko przerodził się w charkot. Zimne ręce powoli zaczęły drżeć, palce zaciskały się w szybkich, nerwowych skurczach na kołdrze. Ciało powoli sztywniało.
Pustka...
Dlaczego? Dokąd...właściwie zmierzasz, Ezio Auditore? I jaki jest cel twojej wędrówki?
Przyznał sam przed sobą - między jednym majakiem a drugim - że nie wiedział. I chyba nie chciał wiedzieć.
Co właściwie wtedy powiedział, tam, w bibliotece? Co wymknęło mu się z ust i poczucia obowiązku, kiedy patrzył na szkielet pierwszego mistrza asasynów?
Requiescat in pace, fratello mio.
"Spoczywaj w pokoju, bracie mój..."
O ile po śmierci istnieje coś takiego, jak pokój. Chętnie by dealował z czymś takim.
Mam nadzieję, że dane nam będzie zaznać jeszcze jednej szansy, Ezio.
OdpowiedzUsuńCiepłe, stygnące ciało. Ciemne włosy. Gorące słońce, przedzierające się przez gęste chmury.
Ciepły deszcz. Wuj padający na ziemię po śmiertelnym ciosie wroga. Powieszeni mężczyźni, wrzynające się w ich szyje sznury, uśmiechy na ludzkich, obojętnych twarzach, obrzydliwy śmiech Uberto Alberti...
Auditore nie zginęli! Żyję jeszcze ja, Ezio Auditore!
Tak. Gdyby tylko to jeszcze była prawda. Lekarze zabrali go do karetki, podłączyli, co trzeba, prowadzili reanimację, jak należy. Wykonywali swoje czynności mechanicznie, ze spokojem, w końcu był to jeden z kolejnych przypadków tego dnia.
Po dwudziestu minutach drogi dotarli do szpitala. Tam przeniesiono asasyna na salę operacyjną, a samą Aveline pozostawiono w korytarzu, bez większych informacji - ot, lekarz stwierdził obojętnie, fachowym tonem, że "pacjent musi być operowany, a jego szanse na przeżycie wynoszą pięć procent".
Pięć procent...Jedna dwudziesta szans na przetrwanie. Jedna na dwadzieścia możliwości przetrwania.
Pływał w mlecznej pustce, bezdźwięcznym eterze, w nicości. Wahał się.
Wahał się między życiem a śmiercią, między jedną opcją, a drugą...I nie wiedział, jakiego wyboru miałby dokonać, gdyż obie alternatywy były interesujące.
Maszyny popiskiwały cicho. Zielone i czerwone kreski podnosiły się i opadały niczym fale wzburzonego morza. Od czasu do czasu zabłysnął skalpel.
- Panie doktorze!
Wysoki, bladawy blondyn o wiecznie przećpanej i umęczonej twarzy, znany tu jako doktor Gibbons, jeden ze specjalistów w swoim fachu, odwrócił na chwilę twarz w stronę pielęgniarki. Ta stała obok stołu, trzymając w dłoni jakieś bliżej niezidentyfikowane narzędzie mordu, i wpatrywała się z niepokojem w czytnik.
- Chyba go tracimy. - stwierdziła. - Ciśnienie spada.
Kiedy po kolejnych dwóch godzinach zmęczona pielęgniarka wyszła na korytarz i minęła Aveline, jej twarz nie wyglądała najlepiej. Ona sama zresztą też. Po chwili wkroczyła do jednego z pomieszczeń, a gdy z niego wyszła, miała zatroskaną twarz. Pchała przed sobą wózek z ampułkami, w których chlupotała cicho szkarłatna krew do transfuzji, i jakimiś innymi przedmiotami, które wyglądały tak samo: metalowo, profesjonalnie i czysto. Wyglądało na to, że sytuacja się pogorszyła, gdyż kobiecie wyraźnie bardzo się spieszyło i ani myślała odpowiadać na czyjekolwiek zagadywania.
Po kolejnych dwóch godzinach z sali operacyjnej wywieziono Ezia w asyście grupy pielęgniarek, a zaraz za nimi wyszli wymęczeni lekarze. Ów doktor Gibbons, który wyglądał raczej na ćpuna niż na dobrego chirurga, zbliżył się szybkim krokiem do Aveline. Miał ostrą, sępią, zmęczoną twarz.
OdpowiedzUsuń-Pani Aveline de Grandpre? -spytał stanowczym, szorstkim głosem. Nie czekając na odpowiedź, poprawił niedbale wygnieciony kitel, po czym kontynuował z całym zmęczeniem, na jakim było go stać:
-Udało nam się uratować pani przyjaciela. Będzie żył, acz prześpi jakieś trzy dni. Po wszystkim będzie potrzebować opieki ze względu na stan zdrowia. Może go pani odwiedzić, ale tylko na piętnaście minut. A teraz przepraszam...
To rzekłszy, ulotnił się niby kamfora. Na korytarzu zapanowała cisza.
***
OIOM lśnił nieskazitelną bielą. Białe, gładkie ściany bez ozdób, czyste okna, przez które wpadało światło, biała pościel okrywająca blade ciało śpiącego asasyna, połyskujące metalem obudowy maszyn podtrzymujących Auditore przy życiu...Właściwie jedynym ciemniejszym akcentem w sali był tylko Ezio. Ezio, który wciąż się wahał...
I chyba już podjął decyzję. Powieki były takie ciężkie, tak zmęczone, czuł silny ból...Ale jednak wolał zostać.
Pierwszy, nieśmiały wdech był dość płytki. Zamrugał. Więc to tak wygląda życie po życiu...
Zmarzł na tyle, że gdy poczuł ciepłe dłonie i zapach Aveline, uśmiechnął się z trudem - wreszcie go coś rozgrzewało. Wreszcie...Było dobrze. Było tak, jak powinno być, na swoim miejscu.
-Przyszłaś...Grazie-wyszeptał. Prawie nie było go słychać.
Na bladych ustach Ezia zaigrał lekki niczym skrzydła motyla uśmieszek. Nie zdobył się już na podniesienie dłoni ani na inne heroiczne wyczyny, ale uśmiechał się nadal delikatnie i wpatrywał się w nią z najczystszym uczuciem zakochania, na jakie było go stać. Czuł się tak dobrze...Motylki mu fruwały w brzuchu, jak pierwszakowi na randce, w sercu zaś królowała radość i duma. Więc piękna asasynka, walcząca o wolność, legenda Nowego Orleanu, odwzajemniła skrywane, choć głębokie uczucia jednego z największych mentorów, jacy prowadzili zakon (choć, żeby być sprawiedliwym, Ezio po dwudziestu latach oduczył się próżności i przyznawał publicznie, że "jest tylko posłańcem, który przekazuje wiadomości wykraczające poza jego zrozumienie")? Tym lepiej, tym bezpieczniej dla zakonu...i dla samego Ezia, który mimo swej niezwykle flirciarskiej natury nakazującej podrywać wszystko, cokolwiek miało dwie nogi, cycki i wygodną dziurkę, naprawdę był zdolny stworzyć stały i szczęśliwy związek. Co więcej, potrafił czuć się w tym związku równie dobrze, jak z kobietami, które uwodził. Mimo wszystko...przeczuwał, że po pewnym czasie stare nawyki z Florencji powrócą i zacznie uwodzić inne kobiety z całym wrodzonym sobie czarem, one mu ulegną, a wówczas nadejdą dla niego ciężkie dni. Tymczasem jednak napawał się pięknem Aveline, jej melodyjnym głosem, którym wykonywała z niezwykłą swobodą najprostsze kołysanki francuskie, melancholią ich melodii...A przede wszystkim dawno nie widzianą, nieosiągalną, nieuchwytną ciszą.
OdpowiedzUsuńSpojrzał na nią z czułością wyrażoną w ciemnych tęczówkach. Okolona zarostem twarz wygładziła się, usta wygięły się w lekkim, radosnym uśmiechu.
-Ti amo, Aveline, mia bella-wychrypiał. A potem zaniósł się potężnym, rwącym kaszlem, który utrudnił mu wszystko. Zamrugał. Co właściwie się zdarzyło? Maritza Vasquez. Trzecie bractwo. Informacja. Oględny La Volpe. Brudny bar. Łzy Claudii.
-Jak...bardzo...masz ochotę...mnie zabić? Kob...kobieto mojego życia?
Pytanie było retoryczne, zważywszy, że prawie umarł.